„Snowglobe” wpisał się idealnie w naszego obecnego koreańskiego hopla, a może powinnam napisać, że myślałam, że się wpisze. Powieść napisana przez Koreankę –  Soyoung Park, z koreańskimi bohaterami i dobrze zapowiadającą się treścią. Co mogło pójść nie tak? O tym trochę dalej, a na razie zacznijmy jak należy – od krótkiego opisu akcji.

„Snowglobe” zaprasza nas do świata, w którym ludzkość próbuje przetrwać w warunkach arktycznych. Temperatury oscylują koło minus czterdziestu stopni. Wszyscy sprawni fizycznie pracują w elektrowniach, czyli są chomikami w kołowrotkach (dosłownie), bo właśnie w taki sposób produkuje się energię elektryczną. A największą rozrywką jest oglądanie programów typu „reality show” tworzonych i produkowanych przez garstkę wybrańców zamieszkujących Śnieżną Kopułę, enklawę dla wybrańców, gdzie są drzewa, kwiaty i temperatura przystosowana do ludzkich potrzeb. I tu zaczyna się nasza opowieść. Chobahm od zawsze słyszy, że jest łudząco podobna do gwiazdy jednego z programów – Goh Haeri. Jakie jest jej zdumienie, gdy pewnej mroźnej (bo jak inaczej!) nocy pojawia się samochód prosto ze Śnieżnej Kopuły i znana reżyserka prosi o pomoc, bo Haeri trzeba zastąpić i to tak, żeby nikt z oglądających się nie zorientował. I tak spełnia się największe marzenie Chobahm – ona będzie gwiazdą w luksusowych warunkach Kopuły. Tak, dobrze się domyślacie! Jak tylko nasza bohaterka trafi do nowego, „lepszego” świata, to okaże się, że telewizja kłamie. Nic nie wygląda tak, jak jest to ludziom poza Kopułą pokazywane, a rodzina będąca w posiadaniu tego pozornie cudownego świata ma więcej sekretów niż pieniędzy i każdy, kto zagraża ich status quo zniknie.

Czy wizja mroźnej przyszłości nabrała dodatkowego smaku, bo autorką jest Koreanka? Moim zdaniem nie, ale…

I teraz ważna informacja – „Snowglobe” jest dwutomowe. W Polsce wydano tylko tom pierwszy. I opowiada on całą intrygującą historię mniej więcej do połowy, czyli do momentu, kiedy wydaje nam się, że tajemnicze zastąpienie oryginalnej Haeri panną Chobahm zostało wyjaśnione. Otóż nie! Drugi tom jest kontynuacją dosłownie rozdział po rozdziale, spokojnie można by było wydać obie części jako całość. I dopiero w tej drugiej części zaczyna się robić jeszcze bardziej dramatycznie, kryminalnie i tajemnice najpierw się częściowo wyjaśniają, potem zastraszająco mnożą. I uspokajam, że przeczytanie pierwszej części nie zostawia nas w wielkim, denerwującym zawieszeniu. Można czytać tylko ją. Ale dopiero część druga staje się pełnym zamknięciem historii. Andrzej, będąc na Pyrkonie, próbował wydusić od ludzi z wydawnictwa, czy i kiedy mają w planach polskie wydanie drugiego tomu, ale chyba nie ma żadnej konkretnej daty. Ja słuchałam drugiego tomu jako audiobooka po angielsku i pomimo koreańskich imion udało mi się zmienić język bez problemów. Jeśli ktoś chce poznać całość historii, a włada angielskim, to jest to niezłe rozwiązanie (albo od razu słuchanie lub czytanie całości po angielsku).

I właśnie, dochodzimy do elementu koreańskiego i początku tego wpisu. Czytając pierwszy tom po polsku, wiedziałam, że to nie jest tłumaczenie z oryginału, tylko z angielskiego przekładu i cały czas się zastanawiałam, jaki to miało wpływ na charakter opowieści  i poziom „koreańskości”. Czemu w ogóle zadawałam sobie to pytanie? Tu dochodzimy do sedna tej recenzji. Otóż „Snowglobe” w mojej opinii jest koreański tylko po wierzchu, a raczej „po nazwisku”. Gdyby Haeri nazywała się Hannah, a Chobahm – Charlotte, to opowieść nadal by była nienaruszona i nic by nie straciła. I zastanawiałam się, czy może ta mała zawartość koreańskiego klimatu to efekt tłumaczenia z tłumaczenia. Tłumacz z koreańskiego na angielski troszkę „uzachodnił” tekst, żeby był przyjaźniejszy dla odbiorcy, a tłumacz z angielskiego na polski poszedł kroczek dalej i całość straciła atmosferę wschodniej bajki? Otóż nie! Bo drugi tom, czyli przekład z koreańskiego na angielski też za dużo koreańskości nie zawiera. Czyli oryginał nie pachniał wschodem na kilometr, był raczej uniwersalny, dopasowany do każdego odbiorcy, neutralny kulturowo.

I ja przyznaję, że to mnie rozczarowało. I chciałam w pierwszym odruchu napisać, że rozczarowało „nieco”, ale to nieprawda. Rozczarowało mnie bardzo, bo widząc nazwisko autorki, wiedząc, że wygrała tą powieścią konkurs pod patronatem południowokoreańskiego wydawnictwa, nastawiłam się, że opowieść będzie miała w sobie całe morze kulturowych smaczków, będzie pełna tego przysłowiowego sosu sojowego i sezamu. A tu nie. Smuteczek.

Ale to nie zmienia faktu, że jeśli ktoś podejdzie do „Snowglobe” bez tych azjatyckich oczekiwań, to będzie się doskonale bawił, śledził losy bohaterek (bo dziwnym trafem pań i to z charakterem tu nie brakuje) i martwił się o Chobahm, żeby nie straciła przypadkiem życia w tej cieplutkiej, ale bardzo niebezpiecznej śnieżnej kopule. I może jeszcze jedna uwaga – książka jest opisywana jako YA – Young Adult, czyli dla młodzieży. Jednak wiele bohaterek wcale nie jest w wieku nastoletnim, a raczej są doświadczonymi damami w kwiecie wieku. A sama historia też nie jest pełna tylko nastoletnich emocji. Raczej w swojej głębszej warstwie dotyka bardzo trudnych tematów – prawdy i pozorów, manipulowania, dążenia po trupach do celu, definiowana rodziny przez DNA i przez prawdziwe relacje. Mój PESEL już jest mocno nie „young adult”, ale wcale mi to nie przeszkadzało, żeby się nieźle w tę opowieść wkręcić.

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(