Nie jesteśmy fanami polskich produkcji. Oglądamy je rzadko, wybiórczo i zazwyczaj bez wielkich zachwytów. Przepraszamy, ale taka prawda.
Pierwszy sezon „1670”, czyli serialu zbudowanego na próbie prześmiewczego pokazania, jaka ta polska szlachta była i dziwnym trafem wiele tych przywar i dziwności nadal da się znaleźć w zachowaniach Polaków, obejrzeliśmy trochę przypadkiem i bawiliśmy się jak dzieci, śmiejąc się do łez.
Kiedy sezon pierwszy doprowadza cię do łez… i sezon drugi doprowadza cię do łez… ale to nie są te same łzy, niestety.
I w sumie chyba byliśmy trochę sami zaskoczeni (ja na pewno byłam), że nam się aż tak podobało. Adamczycha nas zaczarowała i w tym pierwszym sezonie podobało mi się chyba wszystko – pomysł na historię, przerysowani bohaterowie, lekko nawiedzone kostiumy (dla osób za nie odpowiedzialnych mam wielki szacunek, bo pojechali po bandzie, ale w takim dobrym tego słowa znaczeniu, inspirując się tym, co było, stworzyli coś równie przerysowanego jak cały pomysł na serial). Scenarzyści i ludzie od dialogów genialnie opowiedzieli wszystko słowem, a do tego w zasadzie w każdym odcinku, co kwadrans były subtelne, ale trudne do przegapienia odniesienia do współczesności, postaci, zdarzeń, słów, które my znamy doskonale (chyba tylko, gdyby odwołali się do kultowej według mnie reklamy Frugo, to bym biła brawo jeszcze mocniej). Postać Jana Pawła – genialna, Zofia – niepodrabialna w swojej dewocji na pokaz i walce ze swoimi słabościami. Jakub – mistrzostwo świata, a jego monologi do Pana Boga po prostu cudowne. Anielka i jej romans z chłopem – może najmniej kolorowy i zwariowany, ale za to słodki i w sumie niewinny. No i Stasia, Stasia płaczka weszła nam do domu i w nim została. Ile razy zdarzyło nam się zareagować na jakieś zdarzenia głośnym, stasinym zawodzeniem: „O, Panienko Najświętsza, o Jezu, Jezu!”, to nie zliczę. A to jej „A taki był ładny…” to już w domu standard, kiedy chcemy się lekko z kogoś lub czegoś pośmiać.

I nie ukrywam, na drugi sezon czekaliśmy z niecierpliwością i pewnymi obawami, czy da się utrzymać ten poziom, a może go nawet podnieść. I kiedy zaczęły się pojawiać pierwsze recenzje, to już wiedzieliśmy, że może nie być cudownie, bo jedno pisali elaboraty o tym, że to genialne, że to jak sezon pierwszy, tylko jeszcze bardziej, że postacie takie głębokie. A drudzy, że na litość boską, o co tu chodzi i czemu to jest takie złe?
Zaczyna się odcinek pierwszy, mija jakiś kwadrans i prawie jak na komendę spojrzeliśmy na siebie z Andrzejem z minami: „Ale o co chodzi?”. Gdzie się podziała atmosfera swojskiej i kochanej Adamczychy, gdzie słoma i błoto, gdzie się podziały lekkie dialogi i czemu to wszystko takie ciężkie, kwadratowe i sztuczne? A bawić ma nas to, co obrzydliwe? W dwa dni obejrzeliśmy sześć odcinków i musieliśmy sobie zrobić przerwę. Długą przerwę i zanosiło się na to, że ostatnie dwa mogą leżeć i czekać na zmiłowanie do świętego nigdy. W końcu zebraliśmy się w sobie i dokończyliśmy całość, ale nieco na siłę.

Nie jesteśmy zachwyceni, jesteśmy rozczarowani i zdziwieni, że można było tak zepsuć dosłownie wszystko, co w pierwszym sezonie było takie dobre. Bo to, co przerysowane stało się zbyt karykaturalne, za głośne, za kolorowe, zbyt obrzydliwe i zbyt wulgarne. Jeżeli ja mam się roześmiać, bo trzech bohaterów, jeden po drugim powie „kurwa”, no to niestety się nie roześmieję. Jeżeli mam się pośmiać ze szlacheckich przywar, to może niekoniecznie, kiedy tym szlachcicom wypada z ust na wpół przeżute jedzenie. A sceny nawiedzenia Bogdana… Jak z horrorów klasy C z lat osiemdziesiątych. I fakt, przyznaję, że scenarzyści chcieli stworzyć jakąś głębszą historię, bo Bogdan szuka żony, Jan Paweł koniecznie chce być głową gminy i urządzić dożynki, Jakub i Stanisław walczą o ojcowską uwagę, ale to Anielka okazuje się z nimi wygrywać, a sama Anielka ciągnie romans z chłopem, ale Maciej chce czegoś więcej, chce życia z dala od Adamczychy, a do tego potrzebne pieniądze, więc znajduje niezbyt bezpieczny sposób na ich zarobienie. A Zofia na końcu okazuje się nie taką matką dewotką, jakby się wydawało i chyba zmieni się najbardziej. Tylko dlaczego to wszystko zostało opakowane w taki straszny kicz? Dlaczego z lekkich, głupawych, ale mega śmiesznych dialogów nagle serial staje się niestrawny, bo rozmowy między postaciami są sztuczne i na siłę? Dlaczego pojawiają się takie postacie jak Wiedźma? Co to miało być? Uwspółcześniona szeptucha? Nie wyszło. A raczej wyszło, żałośnie i groteskowo.

I przyznaję, że przypływ gotówki do budżetu serialu widać. Scenografia, kostiumy, rekwizyty, sporo koloru i dobrych ujęć kamery. Ale to nie wystarcza. Szczerze pisząc, Adamczycha z mniejszą ilością koloru i większą ilością błota była ciekawsza, ta wersja 2.0 jest naszym zdaniem wyjątkowo nieudana i obawiam się, że do trzeciego sezonu podjedziemy z dużą nieufnością. Sam napis „C.D.N.” na końcu ostatniego odcinka Andrzej skomentował: „To groźba?”, czyli entuzjazm wobec „1670” na razie zgubił się gdzieś między „Al-Inkluziw” a „Nocą Kupały”.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie pochodzą z materiałów promocyjnych serialu.