Seria Bobiverse Dennisa E. Taylora, choć z pozoru lekka i rozrywkowa, w rzeczywistości podejmuje istotne pytania o przyszłość ludzkości, granice tożsamości oraz relacje człowieka z technologią. To fikcja, która przystępnie, ale nie naiwnie, spekuluje o możliwych kierunkach rozwoju cywilizacji. A jednocześnie historia, która – mimo kosmicznej skali – pozostaje silnie zakorzeniona w refleksji nad tym, kim jesteśmy i co może nas czekać.

Moje pierwsze spotkanie z tą serią było zupełnie przypadkowe – szukałem czegoś przyjemnego do słuchania podczas biegania. Wybrałem „We Are Legion, We Are Bob” (polski tytuł „Nasze imię Legion, nasze imię Bob”) jako audiobook po angielsku, kierując się wyłącznie liczbą pozytywnych recenzji na Audible. Nie znałem wcześniej ani autora, ani samego cyklu. Okazało się jednak, że ten pozornie „geekowski” eksperyment narracyjny jest znacznie bardziej angażujący i wielopoziomowy, niż się spodziewałem. Kiedy dowiedziałem się, że książki Taylora doczekały się również polskiego wydania (choć jak się okazuje trudno dostępnego – nakład pierwszego tomu się wyczerpał i po polsku dostępny jest tylko audiobook, a na premierę piątego tomu nadal czekamy), postanowiłem podzielić się tą refleksją i recenzją – nie tylko po to, by polecić wartościową lekturę, ale również, by zwrócić uwagę na zawarte w niej pytania o naszą przyszłość.

W świecie pełnym chaosu Bob przypomina, że czasem wystarczy jeden rozsądny głos – choćby cyfrowy – by nie wszystko przepadło.

Punkt wyjścia Taylora jest dobrze znany miłośnikom science fiction: człowiek umiera, a jego mózg zostaje zahibernowany. W wyniku zmian, głównie – ku mojemu zaskoczeniu – teologicznych, jakie zachodzą na Ziemi, po ponad 100 latach zostaje wybudzony, a jego świadomość przeniesiona do cyfrowej matrycy, w celu pełnienia funkcji komputera sterującego międzygwiezdną sondą badawczą. To klasyczna konwencja, lecz autor wykorzystuje ją w sposób niestandardowy. Bob Johansson – inżynier i typowy introwertyk – nie zostaje bohaterem sensacyjnym. Nie walczy z obcymi, nie dowodzi flotą. Zostaje po prostu… sobą. A raczej – wieloma wersjami samego siebie.

Kluczowy dla serii jest koncept samoreplikacji sondy przy użyciu zaawansowanej technologii druku 3D, łącznie z odtworzeniem świadomości. To czego twórcy technologii nie przewidzieli, to dryft osobowości, czyli różnice w rozwoju poszczególnych kopii cyfrowego Boba. Każda iteracja – choć pochodzi z tego samego źródła zyskuje indywidualne cechy. Różnice te przypominają tworzenie postaci w grze komputerowej, której zmieniono proporcje cech. Mamy więc Boba bardziej ekstrawertycznego, bardziej emocjonalnego, bardziej pragmatycznego. To nie tylko świetny zabieg literacki, ale też fascynująca ilustracja złożoności ludzkiej osobowości. W efekcie Bob staje się nie pojedynczym bohaterem, lecz wielowarstwowym portretem osobowości – zróżnicowanej, podatnej na wpływy, ale zachowującej pewne wspólne źródło.

Sam najbardziej utożsamiałem się z pierwszą generacją Bobów – tą, która zachowała jeszcze wiele z pierwotnej introwertycznej, refleksyjnej postawy. Ich potrzeba poznania, intelektualnej stymulacji, rozwiązywania problemów i dążenia do zrozumienia świata wydała mi się szczególnie bliska.

Jednym z najbardziej uderzających elementów pierwszego tomu jest opis sytuacji Ziemi – targanej kryzysem społecznym, politycznym i środowiskowym. Choć powieść powstała kilka lat temu (pierwsze wydanie w 2016), realia polityczne przedstawione przez Taylora – z prezydentem USA, którego decyzje doprowadzają do globalnej zapaści – są zaskakująco znajome. Ta część narracji, choć krótka, mocno osadza historię w kontekście współczesnych zagrożeń. Wydaje się, że Taylor nie tyle prognozuje przyszłość, co ostrzega przed już obserwowanymi tendencjami.

W dalszych tomach, mimo wyzwań takich jak kolonizacja nowych planet, zagrożenia ze strony obcych cywilizacji czy konflikty między cyfrowymi a biologicznymi bytami, historia nabiera bardziej optymistycznego tonu. W centrum pozostaje przekonanie, że współpraca, ciekawość i odwaga mogą przynieść postęp – mimo ludzkich słabości. Taylor realistycznie przedstawia niechęć ludzi wobec bardziej zaawansowanych, „nieludzkich” bytów. Ludzkość często reaguje agresją wobec tego, co ją przerasta – nawet jeśli to właśnie to „coś” przychodzi jej z pomocą.

Techniczny fundament powieści – skanowanie umysłu i przenoszenie go do maszyny – nie jest już dzisiaj czystą fikcją. To koncept spekulatywny, ale osadzony na granicy rzeczywistości. Taylor nie tyle skupia się na technologicznych szczegółach, co na konsekwencjach: etycznych, społecznych, filozoficznych. Jego Boby mogą podróżować bez końca, tworzyć kopie samych siebie, gromadzić majątki, prowadzić badania. Ale mimo tych możliwości pozostają jednostkami emocjonalnie wrażliwymi – zdolnymi do empatii, miłości, lojalności i poświęcenia.

W tym sensie Bobiverse stawia pytanie nie tyle o to, czy można zachować człowieczeństwo bez ciała, ale co właściwie to człowieczeństwo stanowi. Boby – choć nie posiadają biologicznej powłoki – zachowują tożsamość, pamięć, emocje. Seria wielokrotnie wraca do pytania o duszę, świadomość i sens istnienia. Ostatecznie jednak nie próbuje udzielić jednej odpowiedzi. To, co dla jednych jest tylko programem, dla innych staje się formą życia – równie wartościową jak organiczna.

Taylor operuje językiem lekkim, pełnym odniesień do popkultury, ale unika banału. Narracja, choć prowadzona przez wiele głosów (różnych Bobów), pozostaje spójna i logiczna. Przeskoki czasowe i lokalizacyjne są czasem wymagające, ale ostatecznie służą szerszej wizji świata – złożonego, różnorodnego, rozrastającego się w różnych kierunkach.

Akcja nie dominuje nad refleksją, a humor nie przesłania powagi niektórych decyzji. W ten sposób autor balansuje między popularną rozrywką a filozoficzną przypowieścią. Dla jednych będzie to przede wszystkim dobrze skonstruowana space opera, dla innych – pretekst do głębszych przemyśleń.

Osobiście postrzegam serię jako realistyczną wizję przyszłości – choć jeszcze odległej technologicznie, to logicznie wynikającej z obecnych kierunków rozwoju: eksploracji kosmosu, zaawansowanego druku 3D, cyfrowego przetwarzania danych, automatyzacji i sztucznej inteligencji. Żadna z użytych w książce technologii nie jest niemożliwa. Potrzeba tylko czasu – lub przełomu.

Bobiverse trafia do mnie również dlatego, że łączy dwie sprzeczne wizje przyszłości: optymistyczną i katastroficzną. Taylor pokazuje, że człowiek, jako gatunek, jest skłonny do samozniszczenia. Zbyt wygodny, zbyt krótkowzroczny, zbyt zapatrzony w siebie. Ale jednocześnie, wśród tego chaosu, pojawia się jednostka – cyfrowa lub nie – która potrafi działać w imię dobra większego niż własne. Boby są właśnie takimi jednostkami. I być może to one – lub ich rzeczywiste odpowiedniki – staną się ostatnią deską ratunku dla naszej cywilizacji.

Czy powinniśmy zmierzać w kierunku technologii opisanej w Bobiverse? Tak, jeśli będzie to element przemyślanej, zrównoważonej polityki rozwoju, opartej na akceptacji, empatii i dbałości o Ziemię. Nie – jeśli miałby to być jedynie wyścig ku nieśmiertelności dla wybranych. Technologia bez etyki prowadzi donikąd.

Na koniec warto wspomnieć, że Bobiverse to lektura naprawdę uniwersalna. O polskim wydaniu dowiedziałem się nie od zapalonego fana sci-fi, ale od starszej pani na kiermaszu książek, która określiła serię Taylora jako swoją ulubioną. I miała rację – to książki dla każdego, kto choć raz zadał sobie pytanie, dokąd zmierzamy jako ludzie. I czy warto zabrać ze sobą w tę podróż swoją tożsamość.

Andrzej

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(