Niedawno przeczytałem, że książką uznawaną za pierwsze science fiction w historii jest „Sen” (łac. „Somnium”) Johannesa Keplera z 1608 roku. Poczułem się mocno zaintrygowany. O Keplerze wiedziałem dotąd tyle, że w „Teorii Wielkiego Podrywu” Sheldon przebrał się na Halloween za „Efekt Keplera” – co po krótkim sprawdzeniu okazało się totalną porażką mojej pamięci, bo to był „Efekt Dopplera”. Zupełnie inny naukowiec. Także moja wiedza o Keplerze okazała się mniej więcej równa zeru.
Opowieść o książce okazała się niezwykle ciekawa. Pojawiają się w niej procesy czarownic, oskarżenia o herezję oraz bardzo ciekawy wątek polski. Możecie się więc przygotować na naprawdę fascynującą historię.
Johannes Kepler (1571–1630) sam w sobie jest postacią absolutnie wyjątkową. Łączył w sobie średniowiecznego mistyka, który szukał w kosmosie śladów boskiej harmonii, z nowożytnym naukowcem, dla którego sens miały tylko dane, obliczenia i dowody empiryczne. To człowiek, który jednocześnie odkrył trzy prawa ruchu planetarnego, zmienił sposób patrzenia na teleskopy, opisał działanie ludzkiego oka, pracował nad metodami całkowania, zachwycał się logarytmami, obserwował supernową, opracował Tablice Rudolfińskie i próbował wcisnąć cały kosmos w matematyczną strukturę platońskich brył. Połączenie mistyka, matematyka i inżyniera – rzadkość nawet jak na dzisiejsze czasy, a co dopiero na początek XVII wieku.
Jednocześnie jego życie osobiste wyglądało momentami jak gotowy scenariusz na mroczny dramat historyczny. Najmroczniejszym wątkiem była historia jego matki, Kathariny, prostej, porywczej kobiety, którą w 1615 roku oskarżono o czary. Proces trwał sześć długich lat i był jednym z najgłośniejszych procesów czarownic w regionie. Kepler, zamiast zajmować się astronomią, musiał jeździć po sądach, pisać obszerne pisma obronne, przekopywać się przez zeznania świadków i walczyć o życie matki. Ostatecznie ją uniewinniono, ale płacił za to wysoką cenę — czasem, zdrowiem, reputacją.
To historia snu, który zmienił literaturę. Krótka, łacińska opowieść Keplera stała się tym, co dziś nazwalibyśmy pierwszym science fiction – choć autor prawie zapłacił za nią życiem matki.
I tu przechodzimy do najbardziej niezwykłego miejsca, w którym życie Keplera spotyka się z jego „powieścią”. Wczesna wersja „Somnium”, krążąca jeszcze w rękopisie, trafiła w niepowołane ręce. A ponieważ w książce pojawia się postać Fiolxhildy – wiedźmy, matki głównego bohatera – śledczy stwierdzili, że Kepler… opisał własną matkę. Brzmiało to jak „przyznanie się” do praktyk magicznych. Kepler próbował wyjaśniać, że to alegoria, literacka metafora, zabieg formalny – ale jak wyjaśnić metaforę komuś, kto dosłownie wierzy w sabaty, latanie na miotle i konszachty z demonami?
To właśnie strach przed oskarżeniem o herezję sprawił, że „Somnium” ma tak niezwykłą konstrukcję. Kepler nie napisał książki wprost. Ukrył ją w ramie „snu we śnie”, w którym narrator czyta starą księgę, w której ktoś opowiada kolejny sen. Wielopiętrowy labirynt fikcji miał dawać autorowi ochronę – skoro to tylko sen, to przecież nieprawda, a jeśli nieprawda, to nie herezja.
Sama opowieść jest zaskakująco krótka – ledwie niecałe 30 stron w oryginalnym wydaniu z 1634 roku. Tyle zajmuje historia młodego Duracotusa (alter ego Keplera), którego matka-wiedźma wzywa demona z Księżyca, aby ten opowiedział o życiu na Lewanii. I dalej demon, niczym intergalaktyczny przewodnik, opisuje, jak wyglądałaby podróż kosmiczna: gwałtowne przyspieszenia, brak powietrza, lodowata pustka przestrzeni, konieczność „uśpienia” pasażera, żeby przeżył start. Opisuje też sam Księżyc – podzielony na dwie półkule, z mieszkańcami żyjącymi w ekstremalnych warunkach, z dniami trwającymi po kilkanaście ziemskich dób, z Ziemią wiszącą nieruchomo na niebie.

Brzmi jak współczesne science fiction? A Kepler napisał to w 1608 roku!
Co najciekawsze: to, co dziś nazwalibyśmy „powieścią”, stanowiło może jedną piątą książki. Reszta – około 100–150 stron – to przypisy Keplera. A te przypisy były prawdziwą treścią: astronomią, optyką, fizyką, obroną teorii Kopernika, rozważaniami o grawitacji i punktach równowagi, analizami zaćmień i dni księżycowych. Kepler ukrył naukę tam, gdzie cenzorzy i oskarżyciele rzadko zaglądali. Oficjalnie było to więc niewinne „marzenie senne astronoma”, a nie traktat heliocentrycznej herezji.
Całość została napisana po łacinie, bo Kepler nie pisał tego dla zwykłych ludzi, tylko dla innych uczonych. „Somnium” było w założeniu tekstem naukowym, przebranym za fikcyjną opowieść. Gdyby nie proces matki, pewnie nigdy nie zachowałby się w tak rozbudowanej, komentarzowej formie.

To jeszcze obiecany wątek polski.
Kepler swoje ostatnie lata spędził w Żaganiu – tak, tym Żaganiu na Śląsku, znajdującym się dziś w województwie lubuskim.
W Żaganiu Kepler założył własną drukarnię i skończył pracę nad „Somnium”. Po jego śmierci manuskrypt trafił do zięcia, astronoma Jakoba Bartscha, który przygotowywał go do wydania. Po śmierci Bartscha zadanie przejął syn Keplera, Ludwig, i to dzięki niemu książka została wydrukowana w 1634 roku – częściowo właśnie w Żaganiu.
Ale czy Żagań w tym czasie należał do Polski? Niezupełnie. Żagań był wówczas stolicą Księstwa Żagańskiego, które w tamtym czasie było częścią Śląska. Śląsk z kolei podlegał władcom Czech. A ponieważ Królestwo Czech znajdowało się wówczas pod panowaniem austriackiej dynastii Habsburgów, Żagań był de facto częścią Monarchii Habsburskiej (i formalnie częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego).
A podobno to współczesna geopolityka jest skomplikowana. Czy ja czytałem „Somnium”? Nie. Czy zamierzam? Mocno rozważam – tym bardziej, że audiobook trwa zaledwie 45 minut. Warto więc poznać ten sen, który zmienił historię literatury i nauki.
Andrzej
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.

Ula
13 listopada, 2025Ale znalazłeś perełkę!!! Pytanie, czy będzie dla współczesnych przyswajalna, bo Odyseja Homera miała tyle przypisów, że ciężko się to czytało – aż sama jestem ciekawa.
intensywni
13 listopada, 2025Jako sama opowieść, to mieliśmy dostęp do angielskiego tłumaczenia i jest zaskakująco przystępna. Podejrzewam, że schody zaczynają się przy przypisach Keplera (i pewnie przypisach do przypisów redaktorów i tłumaczy współcześnie). I na pewno krótsze to od Odysei. Chociaż – dygresja – wczoraj czytałam taki „rozbiór” na części pierwsze jednej z części Odysei z punktu widzenia tkania, przędzenia i ubioru jako takiego. I zostałam z opadniętą szczęką, ile się da z tego tekstu wycisnąć, jeśli się wie, czego szukać. Aż przez chwilę rozważałam przeczytanie całości jeszcze raz.
pozdrawiam Aga