Szybki rzut oka na scenę modową Egiptu 3000 lat przed naszą erą. Oto koszula męska, z tkaniny lnianej, z przepięknym, delikatnym plisowaniem na ramionach i rękawach, co przy nieelastycznym lnie dawało modelowi znacznie większy zakres ruchu. Projektantka wykorzystała krótkie frędzelki, które pozostały po procesie tkania, jako wykończenie dekoltu i bocznych szwów, zdobnie, ale nadal praktycznie.

Czytanie o historii rękodzieła w każdej jego formie to ekscytująca podróż w czasie, a jeśli jeszcze autor lub autorka mają w sobie prawdziwą pasję do tematu, to wpada się po uszy.

Bajka? Nie. Rzeczywistość. Ponad 5000 lat temu tkaczki z Egiptu i nie tylko stamtąd, były w stanie poddać len takiej obróbce, że stawał się miękki, utkać pasy tkaniny takiej szerokości, że można było z tego szyć i tworzyć ubiory przepiękne, ozdobne, praktyczne. Plisowanie na rękawach, żeby zwiększyć możliwość ruchu – genialne. Niektórzy współcześni projektanci odkrywają to jak „nowość”, nawet nie zdając sobie sprawy, że w dolinie Nilu robili to tysiąclecia temu.

Ta i inne opowieści o historii przędzenia i tkania znajdują się w genialnej książce Elizabeth Wayland Barber „Women’s Work. The First 20,000 Years”.

Archeologia była męska. W wielu wypadkach archeologami byli mężczyźni (oczywiście nie generalizujmy, ale przewagi kobiet w tym zawodzie nie da się zauważyć na żadnym etapie historii). To, co znajdowali było najczęściej wytworem męskich rąk, a to krzemienny toporek, a to grot strzały, a to kamienna figurka. Dlaczego? Kobiety nie tworzyły niczego znaczącego? Owszem, tworzyły, rzeczy tak znaczące, że od nich zależało codzienne przetrwanie klanu czy wioski – gotowały jedzenie, opiekowały się dziećmi, dbały o to, żeby coś ogrzewało lub chroniło ciało, czyli przędły, tkały, szyły. I biorąc pod uwagę, jak trudno, żeby się takie rzeczy zachowały przez tysiąclecia, to niewiele po tej ich żmudnej pracy zostało. Kamienny toporek owszem, tunika tkana z lnu już rzadziej. Do tego archeolodzy-mężczyźni nie myśleli „kobiecymi” kategoriami. Kiedy kobieta archeolożka zasugerowała, że tkaniny sprzed tysięcy lat były z ozdobnymi pasami wzorów, bo takie ich odwzorowanie można zobaczyć na glinianych figurkach… Eeeee, nie, to była tylko taka fantazja artysty sprzed tysiącleci, że dorobił jakiś wzorek. Przecież nie dało się tkać tak skomplikowanych wzorów! No jak? Niemożliwe. A jednak możliwe! Bo się potem znajdują potwierdzenia tego na stanowiskach archeologicznych. A te małe gliniane „coś” to w sumie pewnie jakieś rytualne artefakty, bo do czego to niby ma służyć? – autorytatywnie stwierdzał archeolog mężczyzna. Ale przecież to leży wśród drewnianych belek, które prawdopodobnie były pionowym krosnem tkackim, więc jak na moje oko, czyli kobiety archeolożki, to są małe obciążniki do osnowy! Eeee? No, może… Ale chyba jednak nie… Dopiero, kiedy znajdowali wrzeciono ze złota i srebra, to nie dyskutowali i uznawali, że ok, jakaś władczyni coś tam przędła. Cała wielka część archeologii dopiero teraz zyskuje na znaczeniu, kiedy zaczyna się z uporem szukać potwierdzenia, co tworzyły kobiety i że to było zaskakująco piękne, zdobne i pełne symboli. Ale też niesamowicie nietrwałe.

Elizabeth Wayland Barber sama tka i przędzie, pasji jej absolutnie nie brakuje, więc jej opowieść o próbie napisania archeologii, nie na nowo, ale pełniej i z uwzględnieniem tego, co przynależne kobietom, jest cudownie wciągająca (chociaż uprzedzam, że to troszkę jak wykłady uniwersyteckie, ale tak pełne ciekawostek i wiedzy, że czyta się z wypiekami na twarzy i co jakiś czas z okrzykiem, że niemożliwe!). I nagle okazuje się, że kobiety były ogromną częścią „przemysłu tekstylnego” na każdym etapie historii, nie tylko tworzyły, ale i handlowały, były przedsiębiorczyniami tysiące lat przed tym, kiedy pojawił się w powszechnym użyciu wyraz „przedsiębiorca”, potrafiły w jednym kuponie tkaniny zawrzeć symbole, które identyfikowały noszącego go człowieka jako mędrca, władcę, kapłana. Poszukiwały sposobów na farbowanie tkanin, często z narażeniem życia, bo co nieco okazywało się pięknie barwiące, ale… trujące. Ale przecież, kiedy się odkryje, że coś może pozbawić życia, to ten fakt też można wykorzystać, bo pozbędziemy się wroga dyskretnie i nie rzucając podejrzeń na siebie. Ta książka jest pełna takich smaczków.

Jeżeli ktoś interesuje się rękodziełem, tkaniem i przędzeniem w szczególności, historią mody, ale też historią tak po prostu i to historią opowiadaną z uwzględnieniem tego, że praca i rola kobiet nie była tak spektakularnie widoczna, ale była ogromna i ważna, to „Women’s Work” jest tytułem, którym warto się zainteresować. Niestety, nie ma polskiego tłumaczenia, a ponadto język angielski, jakim pisze autorka, jest dość wymagający, ale jeśli ktoś czuje się na siłach, to niech poszuka swojego egzemplarza, warto (podpowiadam, że mój był kupiony na Amazonie).

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(