„Aquarica” to projekt, który od początku miał w sobie ambicję czegoś znacznie większego niż komiks. Benoît Sokal i François Schuiten tworzyli tę historię jako pełnowymiarowy storyboard do filmu – takiego z prawdziwego zdarzenia. Forma nie była jeszcze ustalona: rozważano zarówno klasyczny film aktorski (z wymarzoną przez autorów Scarlett Johansson w jednej z głównych ról), jak i pełną animację 3D. Przez lata projekt krążył po producentach, budził zainteresowanie, miał w sobie potencjał, który aż prosił się o ekranizację. A jednak nigdy nie znalazło się studio, które odważyłoby się wreszcie dać zielone światło.
„Aquarica” to komiks, który wygląda jak szkic filmu i właśnie dlatego czyta się go jak opowieść o marzeniu, które nigdy nie zdążyło wejść na plan zdjęciowy.
Wtedy Sokal zaproponował coś, co dziś wydaje się oczywiste: skoro mają gotowy, niezwykły wizualnie materiał, to może przerobić go na komiks? Tak właśnie „Aquarica” zaczęła powoli zmieniać formę. Niestety, w tym samym czasie choroba Sokala coraz mocniej wpływała na tempo pracy. Ostatnie plansze dokończył już po jego śmierci François Schuiten – i ta wiedza sprawia, że finał albumu niesie dodatkowe, bardzo emocjonalne brzmienie. Widać różnicę kreski, ale w kontekście historii projektu to nie tylko nie przeszkadza, lecz wręcz budzi wzruszenie.

Problem tkwi gdzie indziej: w samej konstrukcji opowieści. „Aquarica” nadal wygląda jak storyboard – dynamiczna, pełna skrótów myślowych, wizualnego rozmachu, kadrów aż proszących się o ruch kamery, bo wspomniana filmowość działa tu na opowieść trochę jak podcięcie skrzydeł. Zabrakło tej głębi, która w filmie zostałaby dopisana dialogami, scenami przejściowymi, rozbudowaną dramaturgią. Czytając komiks, ma się wrażenie oglądania skrótowej wersji większej historii – elegancko narysowanej, ale jakby niepełnej.
Momentami przebija się charakterystyczna dla Sokala melancholia, o której pisałem niedawno – ta jego umiejętność tworzenia światów miękkich, mglistych, lekko odrealnionych. W rysunkach widać ją wyraźnie. Niestety ton fabuły idzie w inną stronę: jest dramatycznie, miejscami brutalnie, z czarno-białymi antagonistami i mocnym ekologiczno-zwierzęcym przesłaniem. Motyw zabijania wielorybów jest tu jednym z głównych motorów fabularnych, ale mnie jako czytelnika ta część nie porwała. Bardziej odczuwałem ciężar tematu niż jego emocjonalną głębię.
Z drugiej strony – trudno nie zauważyć, że taka tematyka wpisuje się idealnie w dorobek Sokala. Zanim został rysownikiem i twórcą gier, przez rok studiował weterynarię, a motyw zwierząt pojawia się w niemal każdym jego dziele.

Polskie wydanie jest imponujące – duży format, świetna jakość, album, który aż chce się przeglądać jak artbook. To jedyny komiks Sokala dostępny w polskim tłumaczeniu i już z tego powodu budzi ciekawość. Jednak jako opowieść pozostawia uczucie niedosytu. To historia, która wygląda jak zapowiedź czegoś większego, szkic projektu stworzonego do medium innego niż papier. A jednocześnie tli się nadzieja, że może ktoś kiedyś wróci do jego filmowej wersji i da jej dokładnie to, czego potrzebowała od początku: ruch, czas i przestrzeń ekranową. Byłaby to piękna klamra dla całego projektu.
Dla fanów Sokala „Aquarica” będzie czymś zdecydowanie wartym poznania – nie tylko jako komiks, ale jako ślad po marzeniu, które prawie stało się filmem. Dla pozostałych to raczej ciekawostka: pięknie narysowana, wartościowa w kontekście dorobku twórcy, ale fabularnie zbyt płytka, by naprawdę zachwycić. To album, który przede wszystkim opowiada historię o tym, jak powstawał – a dopiero potem historię, którą widać na jego stronach.
Andrzej
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.
