Zacznijmy od najważniejszego w mojej opinii faktu – znam rosyjski i swobodnie czytam w tym języku w zasadzie wszystko (no, może jakaś bardzo awangardowa poezja rozłożyłaby mnie na łopatki) i co może nawet ważniejsze, uważam ten język za jeden z najpiękniej brzmiących na świecie (co jest oceną bardzo subiektywną i chwilowo proszę mnie za to nie linczować).
I przychodzi 24 lutego 2022 roku i Rosja napada na Ukrainę. Po pierwszym szoku, po pierwszej fali pomocy, wiele osób zaczęło zadawać sobie bardziej abstrakcyjne pytania, które często zaczynały się od „czy wypada?”. Czy wypada przyznać się, że mówi się po rosyjsku? Czy wypada kibicować sportowcom z Rosji? Czy wypada czytać rosyjskie książki?
Pamiętam, że wiele osób głośno i dobitnie oświadczało wtedy, że rosyjskiej literatury już czytywać nie będzie, filmów oglądać nie ma zamiaru, a cała rosyjska kultura przestała dla nich istnieć. A jak ktoś nawet sięgnął po Tołstoja, bo kocha hrabiego Lwa Nikołajewicza, to za nic się nie przyznawał, bo jakoś tak było wstyd.
Czy kupujemy najnowsze powieści Głuchowskiego? Owszem, bez zastanowienia. I trzymamy kciuki, żeby go nikt na tym zachodzie nie dopadł i nie poczęstował radioaktywną herbatką.
I teraz wracamy do pierwszego akapitu – moja miłość do języka i literatury zza wschodniej granicy była i jest na tyle wielka, że nawet moja potrzeba prywatnej zemsty na Rosji jako agresorze, nie mogłaby spowodować wywalenia całego kulturalnego i literackiego dorobku do kosza, zamknięcia go i zakopania pod jakąś brzozą. Ale z drugiej strony miałam pewność, że żadna złotówka przewalutowana na rubla do rosyjskich twórców już ode mnie nie popłynie.
Dlatego szybko okazało się, że moje podejście jest dość proste.
Po pierwsze nie zrobiłam żadnej czystki na własnych półkach i nie wywaliłam w akcie protestu ani jednego tomu, wręcz przeciwnie – uznałam, że to, co już mam, jest kupione i zapłacone zazwyczaj dość dawno temu i żadnej korzyści żyjącemu autorowi już nie przyniesie. Zostaje i cieszy dalej.

W przypadku klasyki, która zazwyczaj bywa dostępna bez żadnych ograniczeń i za darmo, to nieco zmieniłam podejście. Kiedyś sięgałam po takie ebooki na rosyjskich stronach. Teraz staram się raczej znaleźć edycje cyfrowe na stronach zachodnich uniwersytetów, żeby nie dokładać się do zarabiania na reklamach Rosjanom, a jeśli mogę, to kupię używane wydanie z któregoś z zachodnich Amazonów, wiedząc, że zarabia europejski sprzedawca, a nie rosyjski wydawca.
A co do autorów współczesnych, to granica jest jasna – jeśli mamy pisarza popierającego reżim, to przykro mi, ale sobie daruję, nie będę się dokładała nawet kopiejką do jego stanu konta. Ale Rosjanie są różni, rosyjscy pisarze też. Kojarzycie pewnie Metro 2033 – postapokaliptyczną powieść, która stała się takim fenomenem, że powstały komiksy, gry komputerowe i całe serie powieści dziejące się w tym uniwersum. Jej autorem jest Dmitrij Głuchowski (książki wydaje, używając angielskiej transkrypcji nazwiska Glukhovsky). Głuchowski z Rosją i rosyjskimi mediami miał swego czasu sporo wspólnego, czyli… spalony, skreślony. A właśnie, że nie do końca. Kiedy zaczęła się rosyjska agresja na Ukrainę, to potępił ją jasno i wyraźnie. Oczywiście oznaczało to, że Kreml szybko uznał go za element wywrotowy, wydał za nim list gończy, a Dmitrij wyjechał na zachód. W 2023 moskiewski sąd zaocznie skazał go na 8 lat więzienia za rozpowszechnianie „fałszywych informacji o rosyjskiej armii”. Czy kupujemy najnowsze powieści Głuchowskiego? Owszem, bez zastanowienia. I trzymamy kciuki, żeby go nikt na tym zachodzie nie dopadł i nie poczęstował radioaktywną herbatką.
I wracamy do tytułu tego wpisu. Przyznaję, że zachowałam się jak najgorszy wymyślacz tytułów z portalu internetowego goniącego za „kliknięciami”, bo stwierdzenie, że „Po rosyjsku nie czytam!”, nie ma u mnie zastosowania. Mogę potępiać obecny reżim i życzyć my jak najgorzej, ale nie znajduję powodów, żeby potępiać cały rosyjski dorobek literacki i kulturalny. Mogę dostawać absolutnej „agresji słownej” (co może się objawiać bardzo kwiecistym przeklinaniem w języku Puszkina, bo owszem, umiem), widząc i słysząc takie szuje jak Pieskow i Ławrow, ale nie rozciąga się to na każdego pisarza i już taki Bułhakow (też, nomen omen, z nazwiskiem kończącym się na -ow) nadal budzi moją literacką sympatię. Mam potrzebę zobaczenia, jak międzynarodowy trybunał głośno i dobitnie mówi, siedzącemu na ławie oskarżonych, Putinowi, że jest mordercą i winnym śmierci niewinnych, ale mojej miłości do języka to nie zabija i nie zabije, bo język jest starszy od Władimira Władimirowicza.
A jak tam u Was z podejściem do rosyjskiej kultury i literatury? Skreślone i zakopane? Nadal Was cieszy, ale świadomie wybieracie to, co oglądacie lub czytacie? A może uważacie, że wojna i dziedzictwo kulturalne to dwie różne kwestie i nie ma co przesadzać, bo książka to tylko książka?
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Zdjęcia użyte w tym wpisie są naszego autorstwa.