Harriet Constable zabierze nas za mury i kraty jednego z weneckich sierocińców – Ospedale della Pietà i zaczniemy biegać jego korytarzami razem z małą Anną Marią, tytułową bohaterką powieści „Instrumentalistka”.
Ospedale della Pietà było szczególne, bo małe dziewczynki, które wykazały choćby najmniejszy talent muzyczny, miały możliwość pobierania lekcji śpiewu lub gry na instrumentach. Kiedy były nieco starsze, to odbywało się przesłuchanie i mogły trafić do raju… czyli mogły stać się jedną z członkiń chóru lub orkiestry, a to znaczyło lepsze jedzenie, lepsze suknie, prezenty od miłośników muzyki, ale też godziny ćwiczeń, prób i koncertów, pełną dyspozycyjność, posłuszeństwo i bycie w ciągłym cieniu, bo orkiestra była podziwiana, ale ta chwała spływała głównie na il Maestro.
Są sceny, które dosłownie widzi się kadrami, z ruchem, światłem, cieniem i zbliżeniami na twarze.
I tu dochodzimy do postaci Antonio Vivaldiego – rudego księdza – który z orkiestrą Ospedale della Pietà odnosił wieloletnie sukcesy, komponował dla mniej, dyrygował… Szlachetnie, prawda? Taka troska o edukację biednych sierotek. No, niestety. Hasło z grafiki do tego wpisu ma w sobie wiele prawdy… Vivaldi to była szuja.
Zacznijmy od tego, że umierał samotnie, biednie i w niesławie. Jego prace w zasadzie zniknęły, nikt się nimi nie interesował, aż do początku XX wieku, kiedy to znaleziono jego rękopisy. Ale wtedy już nikt nie dociekał, czy to jego oryginalne dzieła, czy był takim mistrzem, czy może jednak czerpał garściami z umiejętności i geniuszu innych. Ale dzisiaj wielu badaczy zaczyna zadawać pytania, bo okazuje się, że w prywatnych listach dziewcząt z sierocińca są zawoalowane sugestie, że one były, przynajmniej częściowo, autorkami tego, co Vivaldi przypisywał sobie. Że jego koncerty dedykowane Annie Marii della Pietà mogły być tak naprawdę jej dziełami, ale przecież kobieta nie mogła wtedy być kompozytorką, nie mogła publikować.

W powieści mamy całą historię Anny Marii, jej walkę o to, żeby być najlepszą, żeby nikt jej z sierocińca nie oddał, żeby dostać się do orkiestry, poradzić sobie z humorzastym i zazdrosnym jak sam diabeł Vivaldim, żeby komponować, koncertować, pracować ponad siły i walczyć o to, żeby jej zasługi przypisano chociaż czasami jej. Ile dla tego poświęciła? Wiele, za wiele. Ale każda z dziewcząt w orkiestrze robiła to samo.
Genialna powieść. Constable ma filmowe doświadczenie i to czuć na stronach książki, są sceny, które dosłownie widzi się kadrami, z ruchem, światłem, cieniem i zbliżeniami na twarze. Do tego emocje, bardzo mocno narysowane postacie, w tym silne postacie kobiet, bo to hołd dla nich, dla ich siły i odporności. I oczywiście Wenecja, opisana jako miasto żyjące, pachnące i śmierdzące, piękne i niebezpieczne, z pięknymi pałacami przy Canale Grande i burdelami znacznie dalej od laguny.
Ode mnie „Instrumentalistka” dostała 10/10 i chociaż początek wydawał mi się nieco za mdły, to historia, w którą się ten początek rozwinął, warta jest każdej minuty czytania. A słuchając Vivaldiego, chyba już zawsze będę miała przed oczami portret Anny Marii della Pietà i świadomość, że ona i dziesiątki innych dziewcząt i młodych kobiet mogło przyłożyć swoje serce do tych partytur.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.