„Archanioł”, czyli pierwszy tom cyklu „Samaria” trafił do nas przypadkiem. Prawdopodobnie kupiony w jakiejś taniej księgarni, w polskim tłumaczeniu (jedynym polskim wydaniu z całej serii, niestety), leżał potem na półce i nie zwracał na siebie żadnej uwagi. Okładka taka raczej mroczna, tytuł mało mówiący, ale w końcu doczekał się mojej uwagi i… zostałam zaczarowana. Takie anioły lubię! Przeczytałam „Archanioła”, potem chyba przesłuchałam kolejny tom już po angielsku i doszłam do wniosku, że warto się tym dobrem podzielić z Andrzejem. A to oznaczało, że przesłuchaliśmy całość jako angielskie audiobooki i bardzo, bardzo żałuję, że chyba nie ma co liczyć na kolejne tomy. Chociaż, kto wie.

Samaria to cykl anielskich opowieści, które dzieją się w tym samym świecie, ale w bardzo różnym czasie, bo historie z poszczególnych tomów toczą się nawet setki lat później lub wcześniej. Jednak w zasadzie w każdej z nich pojawia się ten sam wątek. Obecnie panujący archanioł (lub archanielica) dowiaduje się od wyroczni, kto ma zostać jego żoną (mężem), przy czym wyrocznia, jak to wyrocznia raczej nie podaje imienia, nazwiska, daty urodzenia i obecnego adresu. Archanioł ma zatem niezłe wyzwanie, żeby daną osobę znaleźć i wcale nie ma na to całego życia. O, nie! Ma czas do kolejnej Glorii, czyli wielkiego święta, kiedy to specjalna msza musi zostać odśpiewana ku chwale Jehowy, bo jak nie… powiedzmy, że w jednym z tomów nie udaje się zorganizować uroczystości w pierwszym wymaganym terminie i jest… wybuchowo. I tu dochodzimy do sedna tego, co w tym cyklu kocham, uwielbiam i chyba nigdy nie przestanie mnie zachwycać – świat, jaki stworzyła Sharon Shinn jest niezwykły. Ludzie i anioły żyją ramię w ramię. Ludzie bywają dobrzy i źli, anioły bywają opiekuńcze lub mściwe i skorumpowane. Samaria jest bardzo złożonym światem, gdzie mamy wioski, zindustrializowane miasta, wędrowne plemiona, wierzące w nieco mniej sformalizowane czczenie Jehowy i mamy całe mnóstwo silnych, niesamowitych kobiet, bo Shinn chyba za punkt honoru postawiła sobie pokazanie, że jak się kobieta uprze, to nawet archanioła przyprawi o siwe włosy i zgrzytanie zębami. Może dlatego tak wiele osób pisze, że Rachela z pierwszego tomu cyklu jest taka wkurzająca, ale ona po prostu jest uparta jak oślica.

Sharon Shinn umie pisać tak, że widzi się kolory ścian, czuje wiatr i słońce na skórze, słyszy śpiew i strasznie wkurza na niektóre postacie. Efekt jest taki, że po skończeniu jednego tomu chce się czytać kolejny i absolutnie nigdy nie opuścić Samarii.

A do tego mamy dźwięki, muzykę, śpiew, arie, anielskie duety i pieśni przy ognisku – cała Samaria śpiewa. Śpiewa, by czcić boga, śpiewa, bo taka jest tradycja, śpiewa, bo wierzy, że to wywołuje harmonię. Śpiewa, żeby przywołać deszcz i żeby wróciło słońce. Żadna inna powieść, którą czytałam, nigdy tak bardzo nie działała na zmysł słuchu (choć przez słowa) jak te historie.

A jakby tego było mało, to oczywiście nie zapominamy, że czytamy fantasy łamane troszkę na sci-fi. Tak, proszę państwa, bo dość szybko okaże się, że wyrocznie posługują się magicznymi sposobami na kontakt z bogiem, a te sposoby zaczną nam szybko przypominać bardzo współczesne urządzenia i cała historia nabierze nowego wymiaru. Ale tutaj nie napiszę ani słowa więcej, bo zepsuję Wam niespodziankę.

To teraz czas na zestawienie tytułów z tej serii, bo jest tu pewne zamieszanie. Autorka napisała je w takiej kolejności (pomijam opowiadania z tego świata, które się ukazały):

  • „Archangel” (jedyny tom, który wyszedł po polsku jako „Archanioł”)
  • Jovah’s Angel
  • The Alleluia Files
  • Angelica
  • Angel-Seeker

I gdyby ktoś mnie pytał, to jest taka kolejność czytania, która ma sens, bo wprawdzie historie dotyczą czasów przeróżnych i nie są chronologiczne, ale każdy kolejny tom doskonale uzupełnia opis świata.

Gdyby ktoś jednak chciał czytać chronologicznie, to wtedy sięgamy po:

  • Angelica
  • Archangel
  • Angel-Seeker
  • Jovah’s Angel
  • The Alleluia Files.

I teraz mała ciekawostka. Jak pewnie sporo z Was wie, moje życie kręci się nie tylko wokół książek, ale też wokół rękodzieła i spór, co było pierwsze jest równie rozwiązywalny jak dyskusja o jajku i kurze. A dywagacja, co jest ważniejsze, to jak rozważania o wadze Wielkanocy i Świat Bożego Narodzenia. Oba źródła przyjemności współegzystują od zawsze w moim życiu i bardzo staram się, żeby nie konkurowały, a raczej tworzyły synergię. Koniec dygresji. A ciekawostka jest taka. Kiedy decydowałam o bardziej profesjonalnym podejściu do uczenia, tworzenia wzorów, tutoriali itp., to powstał dylemat, jak nazwać całe to przedsięwzięcie. I czy kogoś zdziwi, że inspiracja została zaczerpnięta z książek Sharon Shinn? Nie powinno. Zacytuję Wam opis, jaki pojawił się na Lumino Design jako jeden z pierwszych opublikowanych tam tekstów.

„Lumino – bajkowe miasto rzemieślników i artystów. Wyobraź sobie miasto na kupieckim szlaku, perełkę architektoniczną. Miejsce, w którym głównym kolorem jest błękit, szmaragd, fiolet, turkus i lazur. Ulice, gdzie niebieski marmur budynków współgra z fioletowym granitem chodników ułożonych w koliste, mozaikowe wzory. Luminaux – siedziba rzemieślników, artystów i mędrców. Miasto, gdzie każda ulica jest jak skarbiec, gdzie w sklepach i pracowniach rzemieślników i twórców znajdziesz najpiękniejsze tkaniny, naczynia, ręcznie tworzone i zdobione instrumenty muzyczne, całe piękno, które ludzkie ręce są w stanie stworzyć. Miejsce, gdzie wiedza i umiejętności są zauważane, doceniane, chwalone i przekazywane z pokolenia na pokolenie. Takie miasto, o którym marzy się, żeby istniało naprawdę.

Luminaux powstało w głowie Sharon Shinn i pojawiło się w jej cyklu powieści o Samarii. I chociaż autorka stworzyła cały bogaty świat, pełen pięknych i intrygujących miejsc, to właśnie w Luminaux zakochaliśmy się szczególnie i wiedzieliśmy, że to w nim czulibyśmy się jak w domu, w bezpiecznej, inspirującej naszą kreatywność i doceniającej pomysły społeczności.

Stąd nazwa – Lumino Design – bo marzy nam się, żeby za kilka, może kilkanaście lat powstało miejsce, w którym rzemiosło i sztuka tworzenia przepięknych i niepowtarzalnych dzianin i tkanin będą znajdowały inspirację, wsparcie, wiedzę, gotowe do wykorzystania pomysły i całe morze akceptacji.”

A teraz się Wam do czegoś przyznam, ten tekst miał być recenzją mojej właśnie skończonej audiobookowej powieści pani Shinn z zupełnie innego świata, czyli „Summers at Castle Auburn”, a o anielskim cyklu miało być przy okazji. Chyba mi nie wyszło. Zostawię Was zatem z recenzją cyklu o Samarii, a tekst o „dworskim fantasy” pojawi się za kilka dni jako osobny wpis i obiecuję wtedy nie napisać nawet akapitu o żadnych aniołach.

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 komentarz
  • aśka
    31 sierpnia, 2025

    Kolejna książka do przeczytania:(. Żartowałam :))))

  • aśka
    31 sierpnia, 2025

    Ponoć świetna jest „Żona zmiennokształtnego”.

    • intensywni
      31 sierpnia, 2025

      Podobno, nie czytałam, nie słuchałam, ale kiedyś się doczeka.
      pozdrawiam Aga

  • aśka
    31 sierpnia, 2025

    I już ostatni komentarz: bardzo brakuje mi Waszego rękodzieła. Bardzo. Bardzo.

    • intensywni
      31 sierpnia, 2025

      Nie ma co marudzić, tylko zaglądać na Instagrama Lumino Design, bo tam jest absolutnie wszystko, co powstaje i chyba nawet więcej niż pojawiało się wcześniej na stronie.
      pozdrawiam Aga

      • aśka
        1 września, 2025

        Nie marudzę, tęsknię

        • intensywni
          1 września, 2025

          Naprawdę Instagram Lumino Design powinien łagodzić tę tęsknotę.
          ściskam mocno Aga