Spółka pisarska Jay Kristoff i Amie Kaufman to takie nasze prywatne odkrycie z końcówki 2023 roku. Wcześniej nie czytaliśmy nic ich autorstwa, ale przypadek sprawił, że wpadł mi w oko pierwszy tom trylogii sci-fi „Aurora”. Bardzo temu hojnemu przypadkowi dziękuję, bo dzięki niemu wpadliśmy po uszy w światy, jakie Kristoff i Kaufman kreują.

Poniżej przypominam recenzje, jakie pisałam wtedy na bieżąco do każdego kolejnego tomu.

Science-fiction, proszę państwa! Bardzo dobre sci-fi! „Aurora. Przebudzenie” rzuciła się na mnie przypadkiem (pierwszy tom trylogii). Dawno niczego takiego typowego z tego gatunku nie czytaliśmy, do tego zapowiedź brzmiała intrygująco, szczególnie, kiedy wymieniano bohaterów, nieco stukniętych i nietypowych, więc czemu nie. I nie żałujemy. Po pierwsze historia o dziewczynie (Aurorze), która przetrwała 200 lat w kriokapsule, we wraku dryfującego w kosmosie statku i okazuje się, że ma nowe moce, to nic odkrywczego, ale autorzy potrafią ze znanego tematu wycisnąć sporo dobrego pisania. A kilka razy zafundowali nam taki twist akcji, że aż westchnęliśmy, a uwierzcie, że nas ciężko zaskoczyć. Do tego oddział 312 Legionu Aurory (zbieżność nazw może i przypadkowa, ale…) to zbieranina osób nietypowych, niedostosowanych, genialnych, szalonych, czyli za cokolwiek się wezmą, to na pewno wrąbią się w kłopoty, które będą starali się rozwiązać z sobie właściwym „wdziękiem”. Może dla kogoś minusem będzie to, że bohaterami są osoby bardzo zbliżone do wieku nastoletniego lub lekko ponad ten wiek i ich sposób działania, mówienia i funkcjonowania jest momentami nieco irytujący, ale w całej historii ten wiek, ten język i te zachowania się uzasadniają, więc nas to nie raziło. Czekamy niecierpliwie na tom drugi. Bardzo niecierpliwie.

„Aurora. Pożoga”… zacznę nietypowo – kończy się toto tak, że tylko świadomość, iż data wydania polskiego tłumaczenia tomu trzeciego jest bliska, pozwala nie okazywać oznak głębokiej frustracji. No to już wiecie to, co najważniejsze, a teraz zacznę od początku.
Tom drugi, ale wcale nie gorszy od pierwszego – nadal dużo się dzieje, nadal jest emocjonalnie, nadal nasi legioniści, z właściwym sobie urokiem, wrąbują się w sytuacje co najmniej trudne. Aurora odkrywa swoje moce i nie jest to ani łatwe, ani przyjemne. Tyler musi sprzymierzyć się z kimś, kogo chyba w najdziwniejszych snach nie wymyśliłby sobie jako towarzysza broni. A do tego okazuje się, że w rodzinnej szafie znajdzie całkiem potężne szkielety z przeszłości. A Kal… Kal musi powiedzieć prawdę i prawda ta lekko go ugryzie w odwłok. Jednak mamy wrażenie, że w tym tomie jest na poważniej, znaleźliśmy mniej okazji do niekontrolowanego chichotu, a częściej lekko dławiły nas emocje dalekie od radosnych. Akcja jest też bardziej rozbita na fragmenty, bo bohaterowie już nie są razem, ale wcale nie utrudnia to śledzenia wątków. I chyba mniej też takich wielkich zaskoczeń i zagadek, które się rozwiązują, ale jak już jakieś zaskoczenie jest… to sporego kalibru i działa jak wybuch małej bomby, bo wywraca wszystko do góry nogami.
Podsumowując – dobre to było!

Skończyliśmy! Trzeci tom „Aurora. Koniec” za nami i powiem Wam szczerze, że ten tom nie rozczarował, raczej złapał za gardło w pierwszych rozdziałach i tak trzymał w zasadzie do końca. I żeby nie zepsuć Wam przyjemności czytania, to nie napiszę w zasadzie nic o treści, ale za to zapewnię, że wszystkie zagadki zostały wyjaśnione, wszystkie twisty akcji z poprzednich części mają teraz sens, cała historia stała się pełna i ma swoje zakończenie. Czy dobre? A to zależy, co kto uznaje za dobre, na pewno nie jest to klasyczny happy-end.
Uprzedzę o dwóch rzeczach. Po pierwsze o tym, że w tym tomie wiele historii dzieje się równolegle albo wcześniej, albo później i czasami trzeba się sekundę zastanowić, w jakiej płaszczyźnie czasowej jesteśmy. Po drugie jest sporo fragmentów, które skupiają się na myślach bohaterów i to przypomina zapisany ciąg świadomość lub… nieświadomości – intrygujące, bardzo pasuje do historii, ale autorzy nas wcześniej do tego nie przyzwyczaili.
Jeśli ktoś jeszcze rozmyśla, czy trzytomowy cykl „Aurora” wart jest czytania, to może sugestią do rozważenia będzie to, że trzeci tom jest w tej chwili na mojej „krótkiej liście najlepszych książek miesiąca” i możliwe, że przegra (a dlaczego to za kilka dni, bo kończę właśnie coś, co mnie rzuciło na kolana***), ale zrobił wielkie wrażenie, a cała seria naprawdę nas zachwyciła.
Aaaaa, i jeszcze jedno – kiedy zaczniecie czytać „Aurora. Koniec”, to pierwsze kilka rozdziałów to nie jest błąd wydawnictwa, któremu się ten sam tekst wkleił kilka razy z rzędu, po prostu zacznie się od tego, że bohaterowie będą przeżywać ten sam moment ciągle i ciągle, i ciągle, i ciągle i… BUM.

*** Chodziło o „Sydonię” Elżbiety Cherezińskiej.

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(