Ten fakt nadaje się do wymieniania na liście „10 rzeczy, których o mnie nie wiecie” – uwielbiam pasjami powieści biblijne, czyli wszystko, co jest zbeletryzowaną opowieścią z czasów, kiedy płonęły krzewy albo woda zamieniała się w wino.
O „Czerwonym namiocie” Anity Diamant słyszałam od dawna i jak zwykle zaciekawił mnie wachlarz ocen czytelników, od zachwytu po totalne: „nie da się tego czytać”. Kocham odkrywać własne emocje wobec powieści postrzeganych tak skrajnie. Od razu Wam napiszę, że książkę oceniłam jako 9/10, ale bierzcie pod uwagę moją „biblijną” fascynację.
Słyszeliście o Dinie? Ktoś pamięta ją ze stron Starego Testamentu?
Słyszeliście o Dinie? Ktoś pamięta ją ze stron Starego Testamentu? Na bank nie. To inaczej – kojarzycie Józefa sprzedanego przez „kochających” braci do niewoli i jego ojca Jakuba, syna Izaaka, tego samego Izaaka, którego tatuś miał ofiarować na ołtarzu? To Dina jest córką Jakuba i siostrą Józefa, blisko spokrewnioną z Izaakiem i jego żoną Rebeką.
Tytułowy czerwony namiot jest rzeczywistym namiotem, stawianym na obrzeżach obozu, gdzie akurat znalazła miejsce do chwilowego życia zazwyczaj dość pokaźna rodzina i służba. Służy kobietom, które akurat miesiączkują i są nieczyste dla mężczyzn, ale dla siebie, dla kobiecego kręgu to nie jest czas smutku. To trzy dni, kiedy kobiety jedzą, śpiewają, opowiadają sobie historie, troszczą się o siebie i lubią ten okres, bo mogą odpocząć i odciąć się od zgiełku i wymagań całej rodziny. Dina uwielbia czerwony namiot i bywa tam już jako malutkie dziecko, patrząc na rytuały, których jeszcze nie rozumie, słuchając słów matki i pozostałych trzech żon Jakuba, które traktuje jak swoje ciotki-matki. Czerwony namiot staje się metaforą kobiecej wspólnoty i miejsca, gdzie można czuć się bezpiecznie, gdzie można powiedzieć wszystko i być sobą. Dinę poznajemy zatem jako małe dziecko i towarzyszymy jej dorastaniu, pierwszemu zauroczeniu i miłości, a później wielkiej stracie, oderwaniu od rodziny i podróży do Egiptu, gdzie zacznie życie na nowo, chociaż jej rodzinne traumy dogonią ją i tam.
Diamant nie jest wcale odkrywcza w swoim sposobie narracji, opartym o punkt widzenia kobiet. W porównaniu z rolą i statusem patriarchów rodu, mężów i ojców, kobiety wydawały się zmuszone do milczenia, słuchania i wykonywania woli męskiej części rodu. Ale to nie znaczy, że nie miały sposobów na wpływanie na to, co się dzieje. Nie znaczy, że nie było wśród nich postaci znaczących. Przykładem powieściowa babka Diny – Rebeka, która jest rzeczywistą głową rodu, kobietą stanowczą i trzymającą wszystko dość żelazną ręką, niewahającą się nawet wmanewrować swojego męża Izaaka w pobłogosławienie Jakuba, drugiego z bliźniaków jako pierworodnego, co spowodowało pominięcie Ezawa i zamieszanie między braćmi. Ale Rebeka sobie wymyśliła i Rebeka dokonała. To, co u Diamant jest inne, to mówienie o kobietach i ich życiu bez ogródek, o miesiączkach, ciążach, porodach, seksie. O gotowaniu, znoszeniu niewygód i smrodu, o strachu o siebie i swoje dzieci, o ich zdrowie i życie. O tym, że kobiety inne, dziwne były z założenia odrzucane, często porzucane jako niemowlęta, bo lepiej, żeby umarły, niż żeby kalały imię swego rodu dwukolorowymi oczami, za dużym wzrostem czy rudymi włosami. Diamant mówi o życiu przyziemnie i dosadnie, nie ma tam zwiewnych szat i zapachu kadzidła, nie ma udawania, że to były jakieś baśniowe czasy. Może dlatego wiele osób nie polubiło tej powieści, może za dużo tam kobiecej codzienności, trudu, znoju i krwi, a za mało cudowności. Nie wiem, mnie akurat ten aspekt powieści bardzo odpowiadał. A szczególnie doceniłam to, że autorka przemyciła tyle informacji właśnie o tej codzienności, co noszono, co jedzono, jak leczono (jest też sporo o przędzeniu i tkaniu, co mnie bardzo ciekawiło).

Druga kwestia to początek powieści – pierwsza jej część, gdzie Dina opowiada o tym, jak jej rodzina powstała, skąd się wzięły kolejne Jakubowe żony, jak się w Jakubie zakochiwały, jak zachodziły w ciążę, rodziły lub traciły swoje dzieci. Jak sam Jakub walczył o pozycję z ojcem swoich żon, czyli Labanem, starcem cwanym, chciwym, leniwym i traktujący kobiety jak przedmioty o tyle cenne, o ile coś rodzinie dawały, ale jak trzeba było pomyśleć o posagu… Ten początek jest – nie ma co ukrywać – nudnawy (co nie znaczy, że nudny do granic niekontrolowanego ziewania), ale dopiero część druga i trzecia, gdzie Dina opowiada już bardziej o swojej historii niż historii swoich matek, nabiera nie tylko tempa, ale i rumieńców. Nie dajcie się odstraszyć.
Jeśli jednak mam Wam podrzucić biblijną powieść pisaną z bardzo kobiecego punktu widzenia, która zrobiła na mnie największe wrażenie i została mi w głowie na bardzo długo, to możecie zainteresować się Sue Monk Kidd i jej „Księgą tęsknot”. Jej początek brzmi tak: „Na imię mi Ana. Byłam żoną Jezusa z Nazaretu, syna Józefa.” A potem jest tylko ciekawiej.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Zdjęcia użyte w tym wpisie są naszego autorstwa.
ikk
30 maja, 2025Czytałam tę książkę dawno temu i też cenię ją sobie bardzo pomimo braku pasji do czytania opowieści biblijnych.
intensywni
30 maja, 2025Ona zostaje w głowie, może właśnie przez to realne pokazanie, jak wyglądało życie, bez prób „lukrowania”, a do tego sama historia jest tak napakowana emocjami.
pozdrawiam Aga