Zacznijmy od testu na spostrzegawczość – co było na oryginalnej okładce, a co zniknęło z okładki polskiego wydania? I nie, nie zaglądajcie głęboko w odbicie promu w szkłach okularowych. Nie chodzi o drobiazg w ilustracji. Szukajcie słów. I jeszcze do tego oczywiście wrócimy.

Będziemy dzisiaj szli od ogółu do szczegółu, czyli zaczniemy od szerokiego spojrzenia na twórczość Taylor Jenkins Reid. Autorka napisała sporo i od pewnego momentu w jej powieściach można znaleźć powtarzające się wątki. Przede wszystkim postacie kobiece, bohaterki silne, zachowujące się inaczej, niż oczekuje od tego ich otoczenie, walczące o swoje prawa, do rozwoju, miłości, wyrażania siebie. Często te bohaterki znajdują się w przestrzeni wybitnie męskiej, środowisku, gdzie dominują faceci, gdzie kobieta musi coś nieustannie udowadniać. Reid pisuje o sławie, zdobywaniu stanowisk lub rozgłosu i o zostawaniu sobą w tym procesie. I w końcu pisze o miłości, nie zawsze z oczywistym happy endem, nie zawsze prostej, czasami między osobami tej samej płci. I robi to wszystko sprawnie, wzbudzając spore emocje, docierając nie tylko do głów czytelnika, ale przede wszystkim do serc (chociaż do głów trochę też, bo jeśli pisze o jakimś środowisku, to robi niezły research i przemyca sporo wiedzy „na temat”).

Gdyby powyższy akapit przeczytać, zaznaczając, co z wymienionych cech „Atmosfera” posiada, to byłoby to tylko odhaczanie kolejnych krateczek „na tak”. „Atmosfera” jest takim sztandarowym dziełem Reid, chociaż wiele osób twierdzi, że wcale nie najlepszym.

Ja się poważnie zaczynam zastanawiać, jak pisane są teksty na tylne okładki i materiały wydawcy. I wiem, że to bardzo ograniczone miejsce i ograniczona ilość słów, ale może właśnie przez to warto uważnie i bardzo precyzyjnie te słowa dobierać, żeby nie pomijać ważnych wątków i nie powodować rozczarowań.

W akcję powieści wpadniemy w ostatnich dniach grudnia 1984 roku i to od razu z niezłym „bum”, które będzie miało związek z tym, co dzieje się z promem kosmicznym Nawigator, który właśnie przebywa na orbicie okołoziemskiej i ma wystrzelić satelitę wojskowego, ale nie wszystko idzie zgodnie z planem. Jednak przygotujcie się na lekkie skoki czasowe, bo będziemy bardzo często wracać do czterech wcześniejszych lat, kiedy dzisiejsza załoga promu pojawiła się w centrum kosmicznym jako kandydaci na astronautów. Główna bohaterka – Joan Goodwin to typowy przykład historii o spełnianiu marzeń. Uwikłana w trudne relacje z siostrą, zawsze przekonana, że to ona powinna się poświęcać dla innych, siostry, siostrzenicy, rodziny. Zawsze wątpiąca w swoje umiejętności, zalety. Zawsze zakochana w gwiazdach i czująca wobec przestrzeni kosmicznej wręcz nabożny podziw. Ta niepozorna Joan składa dokumenty, żeby stać się jednym z wybrańców, dostać się do programu kosmicznego i polecieć promem, które to promy właśnie są wprowadzane do programu lotów kosmicznych NASA. Tak, uda jej się, jak i kilku innym osobom z jej rocznika, zostanie wybrana i będzie miała szansę na lot do gwiazd. I tu dochodzimy do tego, że Joan i kilka innych kobiet nagle znajduje się w środowisku zdominowanym przez mężczyzn. Żartują (ale tylko częściowo sarkastycznie), jeśli jedna z nich kichnie w złym momencie, to wszystkie poniosą tego konsekwencje, bo będzie to oznaczało, że kobieta w NASA to błąd. Ale Joan chce jednak być sobą, nie chce śmiać się z seksistowskich żartów, nie chce być twarda za wszelką cenę. A do tego okazuje się, że wśród ludzi z jej rocznika jest ktoś, kto budzi jej fascynację, kogo nie może przestać obserwować, potem podziwiać, w końcu kochać. Ale miłość wśród budynków NASA to też ryzykowna historia, też można za nią bardzo wiele zapłacić. A do tego im bardziej zmienia się Joan, tym bardziej jej relacje z siostrą stają się napięte, a to skutkuje tym, że jej kontakt z uwielbianą siostrzenicą okazuje się źródłem stresu i trudnych sytuacji, a nie powodem do zachwytu i radości.

Co mi się niesamowicie podobało i co doceniam, to pokazanie NASA i programu szkoleń od nieco innej strony. Tu nikt nie skupia się na ćwiczeniach w basenach, wirówkach, czy symulacjach startów, lądowań i potencjalnych awarii. Reid skupiła się na ludzkich relacjach, szczególnych relacjach, które powstają w tak nietypowej sytuacji. Wyobraź sobie, że zaczynasz znajomość z poczuciem, że ci ludzie dokoła, to twoi konkurenci, na końcu tej drogi nie ma miejsc dla wszystkich, jest ich dosłownie kilka i albo ty, albo oni. Konkurujesz, walczysz, nie zawsze czysto. A jednocześnie masz budować relacje, masz pokazywać, że umiesz działać w zespole, że w tym zespole znasz swoją rolę i pełnisz ją aktywnie i perfekcyjnie. Ale nadal masz konkurować. Tylko, że kiedy już konkurować przestajesz, kiedy wybór zostaje dokonany, to tworzy się zespół astronautów, który powinien sobie ufać poza wszelkie granice, umieć współdziałać i rozumieć się w pół słowa. A przecież do wczoraj to byli twoi rywale, co najmniej, bo możesz też mieć wrogów. Paradoks tej sytuacji jest potężny. Do tego Reid pokazuje, jak ciężko w tym wszystkim odnaleźć się kobietom, szczególnie w latach ’80, kiedy to bycie ekspertką w jakiejś dziedzinie nie gwarantowało niczego. Umiesz pilotować wszystko? Super, świetnie, ale nie jesteś facetem. Tam są drzwi.

I tu wracamy do początku tego wpisu – czego zabrakło na polskiej okładce „Atmosfery”? Zabrakło podtytułu – „LOVE STORY”! Duże litery i wykrzyknik zamierzone.

Kiedy się czyta materiały wydawcy, to wiadomo, że jakaś pasja i jakaś miłość w tej opowieści będzie, ale jednak to opowieść o lotach kosmicznych, o programie promów w NASA, o astronautach. I jak się tak człowiek nastawi na to, że będzie to może lekko thrillerowata opowieść o tym, co dzieje się w pomieszczeniach kontroli lotów, na orbicie, w promie i poza nim. Że to będzie techniczne, że dużo będzie próżni, spacerów kosmicznych i skafandrów. Rozczarowanie. Bo owszem to wszystko niby jest, ale wcale nie jest najważniejsze w opowieści Reid. W niej ważni są ludzie, pikniki, konferencje, wspólne picie i dogryzanie sobie. Oglądanie nocnego nieba z koca w parku narodowym i spanie w jednym łóżku. Rozmowy o rzeczach codziennych i rzeczach wielkich. Snucie strategii, jak pokazać, że jest się „the best” i snucie opowieści bardzo filozoficznych o tym, dlaczego niebo, gwiazdy, kosmos jest jak religia. W tej powieści akcenty są rozłożone zupełnie inaczej niż sugeruje to opis na tylnej okładce. Akcenty są tam, gdzie sugeruje podtytuł, którego w polskim wydaniu nie ma – to jest love story! Opowieść o miłości do gwiazd i kosmosu, opowieść o zakochiwaniu się w partnerze, w końcu opowieść o kochaniu siebie, a może raczej o uczeniu się kochać i doceniać siebie. A że to wszystko w okolicy promów kosmicznych… Podejrzewam, że gdyby Reid zdecydowała, że to ma się dziać w czasie szkolenia i pracy na odległej platformie wiertniczej, gdzie żywioły grają wielką rolę, odcięcie od świata i specyfika pracy wpływają na wszystkich, a zachwycać się można naturą i jej nieokiełznaną siłą, to ta historia brzmiałaby równie mocno. Chociaż jako wielka miłośniczka opowieści „kosmicznych”, doceniam pomysł oryginalny.

Książka dostała ode mnie 7/10. Powinna 8/10, ale zadziałał ten efekt rozczarowania, bo nastawiałam się na coś zupełnie innego, na te inaczej położone akcenty. Potem dostrzegałam cały urok tej książki, jej siłę, a pod koniec to napiszę Wam szczerze, że emocje łapały za gardło.

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(