To chyba najbardziej na gorąco pisana opinia, jaką zdarzyło mi się tworzyć, ale muszę, bo się uduszę.
Właśnie skończyłam czytać „Czwartkowy Klub Zbrodni” Richarda Osmana, a jak wiecie kilka dni temu oglądaliśmy też film na jego podstawie i już w pełni rozumiem ten warkot dochodzący z gardeł lekko wkurzonych lub zadziwionych wielbicieli prozy po obejrzeniu jej ekranizacji. Też kilku rzeczy nie rozumiem, a za kilka ukarałabym scenarzystów przejściem bosą stopą po rozsypanych klockach Lego.
Zacznę jednak od tego, co najważniejsze – jeżeli ktoś jeszcze nie czytał powieści Osmana, a ma w planach i książkę, i film na jej podstawie, to niech najpierw zacznie od filmu. Wtedy będzie się dobrze bawił, poogląda sprawnie nakręconą ekranizację, pokocha bohaterów i nie poczuje ani sekundy nudy. A później niech sięgnie po książkę i mam nadzieję, że będzie – podobnie jak ja – miał trzy „plusy dodatnie”. Po pierwsze wyszukiwanie wszystkich zmian, skrótów w treści i pomysłów własnych, jakie mieli scenarzyści filmu (a było tego mrowie a mrowie). Po drugie, czytając, będzie widział bohaterów z twarzami tych filmowych, a jeśli ktoś lubi Brosnana i Mirren, to całkiem miłe obrazki we własnej wyobraźni. A po trzecie nadal będzie się świetnie bawił, bo książka niby ma te same osi akcji, ale w sumie to nie do końca, więc może już nie będzie wielkiego zaskoczenia rozwiązywaniem zagadki kryminalnej, ale zapewniam, że kilka razy tekst Was zadziwi.
Zawsze mam dylemat: oglądać i czytać, czy czytać i oglądać. Tym razem kolejność była idealna – zapewniła radość i z jednego, i z drugiego.
Na wszelki wypadek szybkie podsumowanie treści, cytuję z wpisu o filmie mężowskiego autorstwa: „Akcja rozgrywa się w malowniczym domu seniora – chociaż słowo „dom” nie do końca oddaje klimat tego miejsca. To raczej luksusowe apartamenty umieszczone w starym angielskim pałacu, otoczonym rozległym parkiem, pełnym alejek, zieleni i spokojnych zakątków sprzyjających rozmowom i leniwym spacerom. Grupa mieszkańców, chcąc dodać codzienności odrobiny ekscytacji, zakłada klub zajmujący się rozwiązywaniem niewyjaśnionych dotąd spraw kryminalnych. Wkrótce dołącza do nich czwarta lokatorka, wnosząc ze sobą doświadczenie medyczne oraz całe patery ciast i tortów (będziecie głodni, uprzedzamy). Kiedy jednak na horyzoncie pojawia się prawdziwy trup, sprawa staje się poważna – a przynajmniej tak poważna, jak tylko może być w świecie, w którym dochodzenie prowadzą uroczy emeryci z bardzo ciekawą przeszłością.”

I teraz się zacznie! Sprawdziłam, za scenariusz filmu odpowiadają dwie panie: Katy Brand, Suzanne Heathcote i za nic nie rozumiem ich decyzji o zmianach, pominięciach i wkładzie własnym. Po pierwsze w książce co najmniej dwóch bohaterów ma znacznie bardziej intrygujące i ważne historie i przeszłość, niż pokazano to w filmie, mówię o ojcu Mackiem i Bernardzie, a panie scenarzystki doszły do wniosku, że te bogate opowieści pominiemy. Przy okazji, jak już skreślamy i wycinamy, to jeszcze wprowadzimy spore zmiany w składzie „grupy kryminalnej” związanej z Bobbym Tannerem, bo nagle w filmie znika jedna z postaci, która w książce ma wielkie znaczenie i w sumie potem trzeba było nieco pomanewrować treścią, żeby się wszystko spięło. I może stąd jest kolejna frustrująca zmiana, czyli nasz polski akcent, Bogdan, którego rola i historia w filmie jest prawdopodobna, ale zupełnie inna niż w książce. Poza tym, ja się zastanawiam nad jednym – i tu Wam zdradzę treść, więc jeśli ktoś nie chce, to niech nie czyta dalej akapitu i przejdzie od razu do następnego – jeżeli panie scenarzystki mają w planach pracę nad kolejną częścią książki, to jak wybrną z tego, że na koniec w książce Bogdan ma się dobrze, grywa w szachy i wymienia okna i klamki, a w filmie go aresztowano jako podejrzanego?
Ja pasjami uwielbiam coś oglądać, a potem czytać, bo często okazuje się, że mam wielkie pole do popisu w grze „Znajdź dziesięć szczegółów, które różnią te obrazki”, ale tu było nawet ciekawiej, bo było więcej niż dziesięć szczegółów i były one bardzo różnego kalibru. Na moje wczorajsze, wieczorne marudzenia, że jak tak można, Andrzej od razu trzeźwo zauważył, że pisanie scenariuszy rządzi się swoimi prawami, a scenarzyści często mają poczucie, że wolno mi bardzo dużo. Fakt, ale mam wrażenie, że gdyby film trochę bardziej trzymał się pierwotnego pomysłu pisarza, przy zachowaniu jego wizualnej estetyki, obsady i atmosfery, to by tylko zyskał.

I podsumowując, powieścią jestem zachwycona, ma klimat, ma cudownych bohaterów, takich wielowymiarowych, skomplikowanych i z tajemnicami z przeszłości, ma doskonale przemyślaną i wcale nie taką oczywistą zagadkę kryminalną, a w sumie to kilka zagadek, z czego w trzech dotyczy to morderstwa. I w końcu jest sprawnie napisana, żywym językiem, dopasowanym perfekcyjnie do poszczególnych postaci i, co może akurat komuś pasować albo nie, ale ja przy takich książkach akcji to bardzo lubię, ma relatywnie krótkie rozdziały, które popychają zdarzenia do przodu w niezłym tempie. A do tego w powieści mamy jeszcze jedną wisienkę na pieczonym, domowym torcie – niektóre rozdziały pisane są jako pamiętnik Joyce i muszę Wam powiedzieć, że to chyba moja ulubiona bohaterka, mądra, dowcipna, czasami ironiczna, a do tego z takimi pokładami empatii i szacunku do ludzi, że aż się ciepło robi na sercu.
Mamy już kupione kolejne trzy tomy i nie zawaham się ich użyć, czyli czytać z radością.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.

Pimposhka
4 października, 2025Ogromnie się cieszę, że spodobał Ci się Czwartkowy klub zbrodni. Ja zaczęłam czytać jego książki dość późno, mniej więcej kiedy byłam w połowie drugiej, ogłoszono obsadę filmu. Lubię czytać książki, znając aktorów (tak czytałam na przykład przygody Roberta Langdona albo trylogię 'Silos’). Teraz czytam najnowszą, piątą część. Joyce chyba też jest moją ulubioną bohaterką, chociaż okrutnie lubię ich wszystkich (Bogdan ma u mnie również wysokie noty). Jeśli się nie mylę, to pierwowzorem Joyce jest mama autora, która również mieszka w ekskluzywnym domu opieki z własną restauracją. Aż korci mnie aby przeczytać jedną z książek w polskim tłumaczeniu (pewnie trzecią część, która jest moją ulubioną), ale z tego co piszesz musi być dobrze.
'Rozwiązujemy morderstwa’ też jest niezła, bohaterowie wg. mnie nie są aż tak udani jak rezydenci Cooper Chase ale też jest dobrze.
intensywni
4 października, 2025Langdon ma tylko jedną twarz : ))))) chociaż przyznaję się, że kiedy ogłoszono, kto będzie go grał, to prychnęłam śmiechem, bo wydawało mi się, że to jednak dziwny wybór, ale odszczekuję pod stołem – jest świetny.
Co do tłumaczenia, to jeszcze się nie odzywam, bo okazuje się, że pierwszy tom tłumaczyła inna tłumaczka niż pozostałe, więc ten pierwszy jest bardzo ok, ale nie mam pojęcia, co jest dalej, podejrzewam, że nie gorzej.
A „Rozwiązujemy morderstwa” już ktoś podrzucił na Instagramie jako sugestię i pewnie też po to sięgnę. Na razie mam zamiar dawkować sobie Elizabeth i resztę, żeby mi się za szybko nie skończyli, a jak zatęsknię, to będzie pretekst do kupienia angielskich audiobooków.
pozdrawiam Aga