Wodecki nie może się mylić, inżynier Mamoń nie może się mylić! Człowiek najbardziej lubi to, co dobrze zna. Kropka!
O co mi chodzi? Wodecki śpiewał „Lubię wracać tam, gdzie byłem już.” Lubię, bo znam! A filmowy bohater ”Rejsu” sformułował to bardziej naukowo i jego wywód nazywany jest dzisiaj żartobliwie prawem inżyniera Mamonia: „Proszę pana ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. To… Poprzez… No, reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę”.
A mnie się to przenosi na sferę książkową.
Ostatnio przy odkurzaniu półek z książkami wpadło mi w oczy takie zeszytowe wydanie „Dewajtis” Marii Rodziewiczówny – przywiezione z rodzinnego domu, drukowane na podłym papierze w 1985 roku (czyli standard wydawniczy tamtych czasów) i tak cudownie pożółkłe. Czytałam je dawno, dawno temu, pewnie pod koniec podstawówki i pamiętam, że wtedy nie zrobiło na mnie ogromnego wrażenia. Ot, romansowa historia z mezaliansem w tle, dużą dawką patriotyzmu i językiem, który na szczęście czytałam i czytam bez trudu, ale zrobił się bardzo odległy od tego, jak pisuje się powieści teraz.
Widocznie ta powieść wiedziała, że czas o sobie przypomnieć, że inaczej spojrzę na ten sam tekst w wieku prawie pięćdziesięciu lat niż w wieku lat bardzo nastu.
Czy mi się podobało? Tak, bardzo. Wpadłam w czytelniczy zachwyt i doszłam do wniosku, że te „starocia” są takie urocze.
Może ja się z wiekiem robię sentymentalna, ale „starocia” i ich ponowne czytanie po latach ma w moich oczach i sercu potężny urok.
Czego nie widziałam ponad trzydzieści lat temu, co zobaczyłam teraz? Wtedy moja uwaga zatrzymała się na bohaterach i akcji, pewnie też na tych koturnowych emocjach, takich wielkich, bezkompromisowych. Ale reszty nie widziałam. Bo i widzieć nie mogłam. Nie to doświadczenie, nie te zainteresowania, a nawet nie te schematy myślowe.
Co najśmieszniejsze dopiero teraz dotarło do mnie, że „Dewajtis” to oda na cześć Żmudzi i Żmudzinów. Że to nie bez znaczenia, że powieść dzieje się właśnie tam. Rodziewiczówna na żmudzkich legendach oparła oś historii.
I na pewno inaczej postrzegam zachowania bohaterów. Rzadziej pojawia się w mojej głowie głośne „dlaczego”, „ale jak?”, bo jako nastolatka nie rozumiałam motywacji, powodów działania czy jego braku, a teraz częściej kiwałam głową ze zrozumieniem, zgadzając się z tym, że może i coś wydaje się irracjonalne, ale wcale takie nie jest. I nawet te koturnowe emocje nie wydawały się takie niestrawne. Te przerysowane postacie doskonale wpisywały się w historię. Od pierwszych stron miałam wrażenie, że to taki książkowy odpowiednik Starego Kina – bohaterki mdleją z rączką na czole i wygłaszają gorące mowy na cześć prawdziwej miłości, bohaterowie są mroczni i posępni, bo kryją tajemnice albo są fircykami najczystszej wody, koniecznie z cieniutkim wąsikiem i pogardą wobec wsi, bo taka obciachowa.
I nawet opisy przyrody nagle stają się piękne. Doprowadzały mnie do rozpaczy w okresie szkolnym, kiedy się lektury „przerabiało”, ale teraz, kiedy nie muszę ich analizować, mogę je czytać i zachwycać się nimi na poziomie czystych emocji, to nagle odkrywam, że one wcale nie są zbędne. One są konieczne i bez nich całość nie byłaby taka cudowna.
To możemy wrócić do Mamonia. Takie powieści to jest świat mojego dorastania, to rzeczy czytane bardzo wcześnie, może czasami nawet za wcześnie, ale ja bardzo szybko wyrosłam z „Rogasia” i dostałam do czytania bardziej dorosłe rzeczy, w tym szeroko pojętą klasykę. I teraz wracanie do nich wzbudza te mamoniowe reminiscencje i sentymentalne westchnienia.

P.S. Czy zachęcam Was do czytania „Dewajtis”? Jeśli kochacie „starocia”, to tak, tak i jeszcze raz tak. A jeśli nie macie pojęcia, czy je lubicie, czy nie, to „Dewajtis” jest relatywnie krótkie i dość dramatyczne, więc historia wciąga – doskonałe do testowania swoich gustów. Ale jeśli czytanie „Pana Tadeusza” lub „Ogniem i mieczem” wywoływało oczopląs i zamęt w głowie, to tutaj język jest podobny i może się nie udać.
P.P.S. Właśnie odkryliśmy, że jest dość świeży serial na podstawie tej powieści i pewnie go obejrzymy. Ciekawe, jakie wrażenie zrobi na Andrzeju, który powieści nie czytał i czytać nie zamierza i na mnie, bo już pierwszy rzut oka na głównego bohatera wywołał lekkie skrzywienie, bo ja go sobie inaczej wyobraziłam, ale nie jest to moja ukochana książka, więc przeżyję.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Zdjęcia użyte w tym wpisie są naszego autorstwa, a grafiki powstały przy pomocy narzędzi AI.