Wieczory filmowe nie zdarzają nam się często, więc kiedy już siadamy przed ekranem, chcemy mieć pewność, że wybór będzie trafiony. „Czwartkowy Klub Zbrodni” wpadł nam w oko już przy okazji zwiastuna, ale dopiero po kilku tygodniach udało się wygospodarować czas. I okazało się, że to był strzał w dziesiątkę – film idealnie sprawdził się jako antidotum na wyjątkowo ciężki, nerwowy dzień.

Czasem najlepszym lekarstwem na ciężki dzień jest lekki kryminał – taki, który wciąga intrygą, bawi bohaterami i pozwala oderwać się od wszystkiego na dwie godziny.

Akcja rozgrywa się w malowniczym domu seniora – chociaż słowo „dom” nie do końca oddaje klimat tego miejsca. To raczej luksusowe apartamenty umieszczone w starym angielskim pałacu, otoczonym rozległym parkiem, pełnym alejek, zieleni i spokojnych zakątków sprzyjających rozmowom i leniwym spacerom (oraz lekcjom rysunku z półnagimi modelami). Grupa mieszkańców, chcąc dodać codzienności odrobiny ekscytacji, zakłada klub zajmujący się rozwiązywaniem niewyjaśnionych dotąd spraw kryminalnych. Wkrótce dołącza do nich czwarta lokatorka, wnosząc ze sobą doświadczenie medyczne oraz całe patery ciast i tortów (będziecie głodni, uprzedzamy). Kiedy jednak na horyzoncie pojawia się prawdziwy trup, sprawa staje się poważna – a przynajmniej tak poważna, jak tylko może być w świecie, w którym dochodzenie prowadzą uroczy emeryci z bardzo ciekawą przeszłością.

Całość klimatem od razu przywodzi na myśl Agathę Christie, ale szybko okazuje się, że to coś zupełnie innego. Nie ma tu wszechwiedzącego detektywa, który jednym spojrzeniem odkrywa całą prawdę. Jest klasyczne śledztwo: przesłuchania, szukanie tropów, dedukcja – wszystko zagrane na serio, ale podane z dużą lekkością i humorem. A ponieważ seniorzy nie mają policyjnych uprawnień, potrzebują swoistej „wtyki” w szeregach mundurowych – i tak wkręcają w swoje działania młodą funkcjonariuszkę. Dziewczyna właśnie przeniosła się z Londynu na nudną prowincję i raczej nie spodziewała się, że trafi na tak nietypowych pomagierów… chociaż, patrząc z boku, można się zastanawiać: kto tu tak naprawdę komu pomaga?

Ogromną siłą filmu jest obsada. Helen Mirren jak zawsze trzyma poziom – wydaje się, że nie ma roli, w której wypadałaby źle. Pierce Brosnan wnosi swój niepowtarzalny urok (Aga może oglądać „Aferę Thomasa Crowna” bez końca i nie każcie mi tłumaczyć, dlaczego), a Tom Ellis udowadnia, że jego charyzma z „Lucyfera” świetnie sprawdza się również tutaj. Do tego mały smaczek dla nas – wątek polski. Jeden z pobocznych bohaterów, Bogdan, w kilku scenach rozmawia z Elizabeth (graną przez Helen Mirren) po polsku. Powiedzmy, że jest zabawnie. Dobrze, że mówią co należy, a jak to mówią, to już inna kwestia. Doceńmy jednak starania. Ale na wszelki wypadek nie pijcie niczego, kiedy ta scena się zaczyna, bo prychnięcie śmiechem jest gwarantowane.

Film powstał na podstawie bestsellerowej serii autorstwa Richarda Osmana i to naprawdę czuć – konstrukcja fabuły jest dopracowana, postacie mają charakter (lub charakterek), a intryga trzyma w napięciu, choć podana jest z humorem. To kryminał, który nie przytłacza, tylko bawi, wciąga i sprawia, że przez dwie godziny świat wydaje się po prostu przyjemniejszym miejscem, a do tego urokliwi bohaterowie pokazują, że wiek to żadna przeszkoda, by pakować się w kłopoty i przygody. Efekt? Seans skończyliśmy z szerokimi uśmiechami i od razu kliknęliśmy „zamów” przy pierwszym tomie książki. Wydano już cztery części, piąta ma premierę lada moment – i jesteśmy pewni, że nie poprzestaniemy na jednym tomie.

Andrzej

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 komentarz
  • Pimposhka
    26 września, 2025

    Zastanawiam się gdzie zacząć. Książki Osmana cieszą się w Anglii ogromna popularnością a film był mocno oczekiwany i szeroko komentowany. Generalnie film, choć bardzo dobry jest jednak małym rozczarowaniem w porównaniu do książek. Najwięcej kontrowersji sprawiła właśnie postać Bogdana, która w książkach ma zdecydowanie ciąg dalszy. Dziwię się, że nie wybrali polskiego aktora a jeśli już, to dziwne, że Hellen Mirren mówi z lepszym polskim akcentem niż 'Polak’. Moją ulubioną książką jest 'Kula, która chybiła’. Mam nadzieję, że książki przypadną Wam do gustu no i ciekawa jestem, jak się przetłumaczyła na polski ich brytyjskość.

    • intensywni
      26 września, 2025

      Wprawdzie nie zaczęłam czytać, ale zajrzałam do środka i już to wystarczyło do stwierdzenia, że książka się chyba jednak różni. Dlatego bardzo mnie cieszy, że najpierw obejrzeliśmy film, bo bez odniesień do powieści, bawiliśmy się znakomicie. A teraz czeka mnie przyjemność czytania czegoś, co będzie potencjalnie nawet lepsze. Polacy mówiący „po polsku” w obcojęzycznych filmach to plaga i tak, masz rację, że Mirren wypadła lepiej, co jest paradoksem w całej tej sytuacji. I też jestem ciekawa tego, jak sobie poradził tłumacz, a raczej tłumaczka, ale znając mnie, to skończy się na czytaniu po polsku i słuchaniu po angielsku : )))
      pozdrawiam Aga

      • Pimposhka
        26 września, 2025

        A widzisz. Zamówiłam sobie próbkę na Kindle – Katabazę. Bohaterka studiuje na Cambridge, autorka też tam studiowała (i w Oksfordzie też) ale słownictwo jakiego używa w stosunku do brytyjskiej akademii jest amerykańskie. I bardzo mi to zgrzytnęło. W książkach Osmana jest dużo odwołań do kultury brytyjskiej i ja nie wiem czy to się da dobrze przetłumaczyć, np. że jeśli nowy kardigan to tylko z M&S itp.

        • intensywni
          27 września, 2025

          A to zobaczymy. Na pewno doniosę, czy tłumaczka trzymała się brytyjskiego klimatu, czy poszła w neutralność. Plus jest taki, że tłumaczyła kilka powieści brytyjskich autorów, więc może dała radę.
          pozdrawiam Aga