Ufff, zdążyłam! Powinnam Wam tę powieść podsuwać we wrześniu, październiku, a najpóźniej na początku listopada, ale oficjalnie mamy jeszcze jesień, więc ciągle wpisujemy się w klimat opadających liści.

Książkę znalazł Andrzej i zapytał, czy chcę powieść, która w recenzjach ma opinię, że jest bardziej historią o tym, jak powinna wyglądać idealna jesień niż czymkolwiek innym, że jest słodko, spokojnie, „cosy” i klimaty prawie jak w „Kochanych kłopotach”. Chcę! I tak dostałam „Falling Like Leaves. Jesienna miłość”.

Wobec tego: „jak >>Kochane kłopoty<<” byłam mocno sceptyczna, bo dokładnie tak samo potraktowano w opisie wydawcy „Pumpkin Spice Café”, a tam tylko flanelowe koszule jednego z bohaterów i małe miasteczko jako sceneria mogły stanowić nawiązanie do serialu. Ale w „Falling Like Leaves”…

W połowie książki myślisz sobie: „przesłodzone i nieprawdziwe”, a kiedy zamykasz ostatnią stronę, to chodzi ci już tylko po głowie stwierdzenie: „słoooodkie, żeby takie miasteczka istniały”.

Mamy małe miasteczko i są w nim jedne jedyne światła drogowe. Cała społeczność jest niesamowicie zgrana i zdeterminowana, żeby organizowane imprezy były atrakcyjne na tyle, żeby przyciągać turystów i mieszkańców sąsiednich miasteczek. Jest kawiarnia, gdzie zagląda każdy. I w końcu altana, która staje się centralnym punktem wszystkich imprez, a na co dzień miejscem, gdzie można rozłożyć kocyk w pobliżu, posiedzieć i pić Latte Żniwiarza, czyli witajcie w Bramble Falls, drodzy czytelnicy. I Bramble Falls bardzo przypomina Stars Hallow.

Ellis Mitchell w Bramble Falls bywała jako dziecko i uwielbiała wakacje u ciotki. Ale ona jest mieszanką Nowego Jorku, zorientowaną na sukces nastolatką, która od wczesnych lat wie, że pójdzie w ślady ojca, dziennikarza. A to oznacza, że robi wszystko, żeby w CV dostarczanym przy przyjęciu na studia mogła odhaczyć wszystkie niezbędne krateczki – oceny, staże, działalność społeczna, ale też znajomości ze wszystkimi odpowiednimi ludźmi. I ten świat nagle się wali w gruzy, a Ellis wraz z mamą znowu pukają do drzwi ciocinego domu. Teoretycznie tylko na jakiś czas, ale czy na pewno? Ellis z głośnego, żywiołowego Nowego Jorku trafia do małego miasteczka, które… też jest głośne i żywiołowe, ale zupełnie inaczej.

„Falling Like Leaves” to jest przede wszystkim „teen rom-com”, czyli bardzo spokojny i słodki nastoletni romans. (Zero seksu, trochę całowania, więc możecie podsuwać ten tytuł także swoim bardzo niepełnoletnim dzieciom.) Co jest w tej powieści specjalnego, co jednych zachwyci, a drugich zdenerwuje? No właśnie jest słodko i bezpiecznie. Uczniowie w szkole są spokojni, poukładani i wspierający wobec siebie. Zero kłótni, zero braku szacunku. Mieszkańcy miasteczka działają wspólnie, są uśmiechnięci i życzliwi, a najgorszą wadą, o której szepcze między sobą młodzież, jest uwielbienie dla plotkowania pewnych starszych pań, skądinąd uroczych. Mama Ellis i sama nastolatka przyjeżdżają, mieszkają, uczą się, żyją, pracują, uczestniczą w szalonych przygotowaniach do świętowania i nikt nie zadaje niewygodnych pytań, nie ma ostracyzmu i oceniania.

To jest opowieść o dojrzewaniu, o szukaniu własnej drogi, o uświadamianiu sobie, jak często w tym wieku chce się bardziej spełnić oczekiwania i marzenia rodziców niż swoje własne, ale to wszystko dzieje się w jakimś sielankowym świecie, który na co dzień tak trudno znaleźć.

I tu dochodzimy do sedna tego, dlaczego „Falling Like Leaves” jest takie cudownie „cosy” – bo czytelnik wie, że to wyidealizowany świat, ale nie powstrzymuje go przed marzeniami, że on chce takiego swojego Bramble Falls i że znalezienie go jest prawie niemożliwe, ale cudownie jest wierzyć, że może jednak się uda. Ta książka naprawdę otula, uspokaja, daje nadzieję, że może być spokojnie i ciepło, ale też radośnie, chaotycznie i głośno od śmiechu. I chyba zależnie od tego, czy widzi się szklankę w połowie pełną czy w połowie pustą, będzie się reagowało na tę powieść wpadnięciem po uszy i zachwytem tym poziomem sielankowości albo oceni się ją jako zbyt sztuczną.

Ja się przyznaję do zachwytu powieścią Misty Wilson. Sięgnęłam po nią dokładnie w momencie, kiesy potrzebowałam przytulenia i otulenia ciepełkiem. Jako szalona wielbicielka „Kochanych kłopotów” potrafię docenić rzeczywistą próbę odtworzenia takiego klimatu i to próbę bardzo udaną. Podejrzewam, że wszystkie jesieniary i jesieniarze będą zachwyceni, bo rzeczywiście „Falling Like Leaves” jest powieścią o celebrowaniu jesieni w najbardziej entuzjastyczny sposób. I o jesieniarzach piszę z premedytacją, bo jak zauważyliście u nas w domu nie ma podziału na „babskie powieści” i „męską literaturę” i Andrzej sobie tytuł dopisał na karteczkę i trafiła ona do jego puszki z książkami do losowania.

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(