Otwieram „Geminę”, czyli tom drugi „Akt Illuminae” i pierwsza myśl jest taka, że graficznie i składowo bardzo przypomina to „Illuminae”, ale jednak jakieś drobne różnice są – pojawiają się rysunki. Ale właśnie – drobne zmiany – czyli nadal mamy raporty, zapisy z komunikatorów, stenogramy przesłuchań też. I taka pierwsza myśl – czy to się po kolejnych ponad 600 stronach nie „przeje”, nie znudzi na amen?
Zaczynam czytać i od razu okazuje się, że i tym razem mamy dwójkę bardzo młodych bohaterów, którzy pewnie w normalnych warunkach powinni chodzić do szkoły, ale warunki nie są normalne, szkoły nie ma, jest ratowanie świata. A oni za sobą nie przepadają. Coś Wam to przypomina? A no właśnie, tom drugi, jeśli chodzi o ten aspekt, jest kalką tomu pierwszego.
Można się martwić, że tak nietypowy pomysł na napisanie powieści znuży w tomie drugim, a tu niespodzianka – wciąga jeszcze bardziej.
I tu przyznam się Wam, że nie tylko pomyślałam, wręcz byłam przekonana, że to się nie może udać. Będzie wtórnie, autorzy budują na tych samych schematach, lekkie ziewanie gwarantowane w pakiecie.
I nie ukrywam, że przez pierwsze kilkadziesiąt stron trudno mi było uwierzyć, że „Gemina” mnie wciągnie, złapie za gardło i nie puści. Okazuje się, że jestem człowiekiem małej wiary, bo gdzieś w okolicach 200 strony, złapała, trzymała i nie puściła. Wystarczy chyba powiedzieć tyle, że drugą połowę powieści łyknęłam w jeden wieczór, na wdechu, z wypiekami na twarzy i poczuciem, że autorzy to geniusze.
To teraz do rzeczy, czyli fabuły. Jak opisano w tomie pierwszym BeiTech postanowił zniszczyć nielegalne kopalnie i całą kolonię tak, żeby śladu nie zostało nie tylko po rzeczach, ale przede wszystkim ludziach. Jednak nie do końca im wyszło. Tom drugi jest nie tyle kontynuacją, co w sumie tą samą historią opowiadaną chwilę później. BeiTech wie, że nie wyszła mu zbrodnia doskonała i wysyła „grupę rewidentów” do stacji skoku Heimdall, żeby jednak to „sprzątanie” skutecznie dokończyć i żeby ani jeden świadek, ani jeden elektroniczny ślad nie został. I znowu biedactwa, a nie, przepraszam – wysoko opłacani specjaliści – natkną się na opór z najmniej spodziewanej strony, czyli niepokornej młodzieży. A młodzież zrobi im z odwłoków jesień średniowiecza (i przepraszam, że zdradzam tu trochę zakończenie, ale przecież i tak każdy będzie liczył na happy end). Przy czym od strony naukowej w tym tomie autorzy zastosują genialne rozwiązanie, które nie tylko zrobi z akcji wirówkę o szybkości tajfunu, ale na dodatek pozwoli na takie twisty akcji, że głowa mała.

Czego mi brakowało? Uwaga spoiler dla tomu pierwszego, więc jeśli ktoś nie czytał, to niech łaskawie pominie ten akapit! W „Illuminae” była sztuczna inteligencja, która była jednym z głównych bohaterów i rozrabiała jak pijany zając lub źle napisany złośliwy kod komputerowy. W tomie drugim niestety jej w zasadzie nie ma, rozrabiania i tak jest sporo, ale bohater w postaci zero-jedynkowej był świetny i mnie go bardzo, bardzo brakowało. Jednak liczę na to, że pojawi się w tomie trzecim, bo wygląda, że są na to szanse.
Czy trzeba czytać tom pierwszy, żeby zrozumieć to, co dzieje się w drugim? Trudne pytanie i troszkę podchwytliwe. Moim zdaniem, gdyby ktoś sięgnął po „Geminę” bez czytania „Illuminae”, to zrozumie, co się dzieje, mniej więcej czemu i dopiero pod koniec może się poczuć nieco zagubiony, bo tam już nawiązań i postaci z tomu pierwszego jest więcej. Ale – przepraszam za wyrażenie – ogarnie i pewnie będzie się nawet dobrze bawił. Jednak znajomość tomu pierwszego pozwala już od początku „Geminy” łapać związki z poprzednią częścią akcji. A kiedy pojawiają się bohaterowie z „Illuminae”, to człowiek aż się uśmiecha i wita ich jak starych znajomych. Gdybym miała komuś radzić, to dla własnej radochy, niech czyta tom pierwszy, a dopiero potem drugi.

A teraz będzie próba odpowiedzi na pytanie co najmniej tendencyjne – który tom jest lepszy? Nie wiem, nie odpowiem, to zależy… A tak naprawdę, to liczę na to, że tom trzeci zakasuje dwa pierwsze i o ile „Illuminae” i „Gemina” są genialne, to „Obsidio” będzie majstersztykiem. Czego sobie i Wam życzę!
I jeszcze mały dodatek…
Znacie mnie i wiecie, że jak są w powieści zwierzątka i im się dzieje krzywda, to ja mam problem z czytaniem. Jakie było prawdopodobieństwo, że w „Geminie” zwierzątka będą? Prawie zerowe! Jaka jest rzeczywistość? Zwierzątka są! Przebrnęłam…
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.
