Są filmy, które się po prostu ogląda. Są filmy, które się przeżywa. I są też takie, które – chcąc nie chcąc – stają się czymś więcej niż tylko dziełem artystycznym. „Konklawe” Edwarda Bergera, choć powstało jako ekranizacja powieści Roberta Harrisa, weszło do polskich kin w listopadzie 2024 roku w momencie niemal profetycznym. Kiedy więc kilka miesięcy później świat dowiedział się o śmierci papieża i rzeczywistym zwołaniu konklawe, niektórzy mówili o dziwnym zbiegu okoliczności. Inni o opatrzności. Ale nikt nie pozostał obojętny.

Nie był to kolejny sensacyjny dramat z Watykanem w tle. Tym razem film – z całą swoją kameralnością i formalną elegancją – dotknął czegoś głębszego. I o dziwo, dotknął także mnie. Choć z początku miałem pewne opory. To nie mój klimat – myślałem. Wysokie mitry, ceremonialne gesty, półmrok Kaplicy Sykstyńskiej – wszystko to zdawało się sugerować ciężar i powagę, których zwykle w kinie nie szukam. Ale coś mnie skusiło. Może ciekawość? Może właśnie to, że film stał się nagle tak aktualny, że sam nowo wybrany papież – ku zaskoczeniu dziennikarzy – przyznał, że obejrzał „Konklawe”… żeby zobaczyć, czego może się spodziewać. Trudno o lepszy marketing, ale też trudno o bardziej poruszające świadectwo siły filmu.

„Konklawe” to nie tylko film o wyborze papieża – to mistrzowska medytacja o władzy, sumieniu i milczeniu, które mówi więcej niż słowa.

To, co ujęło mnie najmocniej, to nie była sama historia, choć i ta była ciekawie zarysowana. Kluczowe były emocje, które rodziły się nie z dialogów, ale z milczenia. Z ujęć. Z rytmu, który nie przyspieszał tylko po to, by nas porwać – wręcz przeciwnie, wymuszał skupienie. Kamera lubiła obserwować z bliska, od tyłu, bokiem, z góry. Jakbyśmy sami stali wśród kardynałów, a jednocześnie byli niewidzialni.

Szczególnie utkwiła mi w pamięci scena kardynałów w tradycyjnej czerwieni, którzy w milczeniu szli powoli, każdy niosąc nad głową biały parasol. Żadnych efektów specjalnych, żadnej dramatycznej muzyki. Tylko obraz – i to właśnie jego intensywność sprawiała piorunujące wrażenie. Ich liczba, ich rytmiczny, prawie liturgiczny krok i kontrast bieli z purpurą stworzyły ujęcie tak mocne, że bez przesady można je nazwać ruchomym obrazem. Kadr, który powinien trafić do podręczników sztuki filmowej.

Nie sposób też nie wspomnieć o aktorstwie – zaskakująco trafionym. Nie było tu fałszywych nut. Każdy z odtwórców wcielił się w rolę tak, że trudno było uwierzyć, że to nie są dokumentalne nagrania, lecz precyzyjnie wyreżyserowane sceny. To rzadkość – i to nie tylko w kinie o tak wyśrubowanej estetyce, ale w ogóle.

A potem przychodzi zakończenie. Otwarte. I choć wywołuje pewien niedosyt, to nie jest to uczucie braku, lecz raczej nieprzyzwyczajenia. Widz czeka na domknięcie, na „amen”, na decyzję – a dostaje… ciszę. I pytanie. Może nie do końca sformułowane, ale mocno wyczuwalne. I to właśnie dzięki temu film zostaje w głowie dłużej. Zmusza do rozmowy. Do porównywania z tym, co się wydarzyło lub mogłoby się wydarzyć naprawdę. Do stawiania pytań o władzę duchową, o sumienie, o kompromisy i lojalność.

Czy więc „Konklawe” to film religijny? W żadnym razie. To film o człowieku w labiryncie rytuałów, tajemnic i własnego sumienia. O mechanizmach władzy i kruchości decyzji. I o tym, że nawet tam, gdzie rozum podpowiada chłód kalkulacji, cień emocji potrafi zmienić wszystko.

I może właśnie dlatego – choć nie należę do fanów tej tematyki – wczoraj, siedząc w domu przed telewizorem i oglądając ten film na Prime Video, byłem zupełnie zaskoczony własną reakcją. Zamiast biernego „odhaczenia” kolejnego tytułu, zostałem – dosłownie – wciągnięty. Zachwycony. A może nawet… poruszony.

Hej, tu Aga,

ja dodam od siebie, że Andrzej nie czytał książki, wiedział, czego się spodziewać, ale nie miał pojęcia, jak historię napisał Robert Harris. Ja „Konklawe” przeczytałam dwa razy (ku swojemu zaskoczeniu, bo rzadko wracam do książek, które mają tak potężne elementy zaskoczenia) i bardzo, bardzo, bardzo chciałam obejrzeć film. I „Konklawe” filmowe jest genialne, cudownie klimatyczne, może nawet chwilami lekko klaustrofobiczne, ale wywołuje emocje w zupełnie inny sposób niż większość filmów – i tu zgadzam się z mężem – nie akcją, a obrazem, nie tempem i muzyką, a ciszą i niesamowitymi ujęciami. Już książka była „oszczędna” w kreowaniu dramatu, wręcz powściągliwa, choć pokazywała walkę o władzę i siłowanie się z własnym sumieniem, ludzką wiarę i zdradę, ale film wspiął się na następny stopień mistrzostwa w tej sferze. Chyba najlepiej podsumować to tak – to nie jest film do obejrzenia i zapomnienia, to jest obraz do odczucia i przeżywania.

Film„Konklawe”
Produkcja2024/USA/UK
Dostępne Amazon Prime Video
Czas trwania2 godziny
Bardzo subiektywna ocena filmu po przeczytaniu książki9/10
Bardzo subiektywna ocena filmu bez czytania książki10/10
Andrzej

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(