Od kilku tygodni na forach dotyczących książek trwa burzliwa dyskusja, czy nowa ekranizacja „Lalki” będzie dobra, genialna, czy od początku skazana na porażkę, bo przecież ta książka została już mistrzowsko sfilmowana i nikt tego lepiej nie zrobi. A ponieważ kolejne nazwiska z nowej obsady są ujawniane tak, jakby to były wyciekające z archiwów tajne akta, to wiemy tyle, że Wokulskiego zagra Dorociński (nie wiem, co myślę, aktora przynajmniej kojarzę), Łęcką Kamila Urzędowska (nie kojarzę zupełnie), a Rzeckiego Marek Kondrat (co jakoś najbardziej do mnie przemawia). Ale i tak uważam, że można zebrać nawet najbardziej sensowną grupę aktorów, a i tak to reżyser, scenarzyści i cała ekipa produkcyjna będzie kluczowa i albo zrobi z tego arcydzieło, albo położy to zupełnie i będzie klapa oraz klops.

Ja przyznaję, że będę miała potężny dylemat.

Dla mnie Wokulski zawsze będzie miał twarz Jerzego Kamasa, przykro mi, panie Dorociński.

Jestem wychowana na serialu, który jest prawie moim wiekowym rówieśnikiem, czyli Łęcka i Wokulski mają u mnie od zawsze twarze Kamasa i Braunek. Trudno to będzie zmienić, bo widziałam te odcinki tyle razy, słyszałam tyle razy to słynne: „Farewell, Miss Iza, farewell!” i zatroskanym o losy Stasia zawsze był i będzie Bronisław „Rzecki” Pawlik. A do tego „Lalka” jest jedną z moich ukochanych polskich powieści. I oglądałam ją, zanim ją przeczytałam, więc jak już sięgnęłam po to opasłe tomiszcze, to wiedziałam, że Łęcka ma sarnie oczy Braunek i kropka. Czytałam ją obrazami z serialu i tak czytam do dzisiaj. Dlatego daję nowej ekipie ogromny kredyt zaufania, trzymam kciuki za powodzenie ich wizji i na bank obejrzę, ale podejrzewam, że będę stronnicza, nieobiektywna i nastawiona co najmniej sceptycznie. Przepraszam, ale prawie pół wieku „serialowej indoktrynacji” starą „Lalką” tak się kończy.

I tak, proszę państwa, ja „Lalkę” uwielbiam. Czytuję ją dla czystej przyjemności co kilka lat i nawet już nie odkrywam niczego nowego w treści, ale za to odkrywam nowe emocje i nową perspektywę patrzenia na bohaterów i wydarzenia. Bagaż własnych doświadczeń stanowczo zmienia mi punkt widzenia.

A do tego mam wydanie „Lalki”, które kocham, przeprowadzam się z nim, troskliwie szukam mu nienasłonecznionego miejsca na półce, tylko je czytuję i żadne tam współczesne wydania kolekcjonerskie z barwionymi brzegami mnie nie interesują. To wydanie w jednym tomie z 1972 roku (czyli starsze ode mnie). Odpowiadał za nie Państwowy Instytut Wydawniczy, a ilustrował Antoni Uniechowski. I właśnie te ilustracje, oszczędne, naszkicowane tuszem, ale oddające emocje, ruch, życie i charakter postaci są zachwycające. Sama książka też ma swoją historię, bo była zdobywana, kiedy o książki było trudno. W księgarniach straszyły klejone, rozpadające się egzemplarze drukowane na papierze bardziej szorstkim od ówczesnego toaletowego (o ile ktoś go zdobył). A mama wypatrzyła naszą „Lalkę” w antykwariacie w Białymstoku, przepiękne wydanie w płóciennej oprawie, z obwolutą (ta akurat nie wytrzymała próby czasu). Pewnie wydała na nią więcej niż mogła, ale na książki się w domu nigdy nie żałowało.

No to czekam na nowy serial (i wersję kinową też, bo zapowiadane są obie), zdjęcia mają ruszyć w sierpniu tego roku, więc zanim pojawi się ta nowa wizja reżyserska, to ja pewnie zdążę przeczytać książkę po raz kolejny.

PS. Poczułam się bardzo ubawiona reakcją banku ING na informację, że Marek Kondrat (w ostatnich latach kojarzony głównie z ich reklamami, a mniej z rolami scenicznymi czy filmowymi) będzie nowym Rzeckim… „Kiedy od 27 lat masz ważną rolę w banku. I pojawia się propozycja pracy w sklepie! Marek Kondrat gratulujemy!” Genialne!

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(