Przyznajemy się, bez bicia i bez wstydu – ta książka została kupiona „przez okładkę”! I oczywiście, Andrzej poczytał sobie, o czym powieść jest, zapewne nawet zerknął do opinii na anglojęzycznych stronach, ale zakochał się w tym, jak wydawnictwo Mag przygotowało polską edycję, z przepiękną, intrygującą grafiką na okładce i perfekcyjnie pasującymi kolorowymi brzegami. Na szczęście okazało się, że to, co w środku jest równie interesujące i robiące wrażenie jak to, co na zewnątrz.
„Zatruty kielich” jest pierwszym tomem z cyklu „Cień Lewiatana” („Shadow of The Leviathan”) i jest też pierwszą lekką powieścią kryminalną Roberta Jacksona Bennetta. Debiutem w tej sferze dość udanym, nieźle napisanym i na pewno mającym wielki potencjał na stworzenie całej serii.
Bennett stworzył niezwykły świat i bez dwóch zdań, ten świat, jego zwierzęta i rośliny są pełnoprawnymi bohaterami tej opowieści.
Zacznijmy od ogółu – Bennett stworzył bardzo ciekawy świat, w którym osadził akcję powieści. Mamy oto Niebiańskie Cesarstwo Khanum na skraju morza. Im dalej w czytanie, tym bardziej miałam wrażenie, że inspirowane jakimś chińsko-japońskim klimatem, gdzie urzędnicy przechodzą przez egzaminy, mamy wiele stopni awansu, kasty apotekarzy, funkcjonariuszy jurysu, wojskowych, inżynierów. Ziemia w cesarstwie ma swoją wartość określaną głównie odległością od wybrzeża, im dalej w głąb lądu, tym cenniejsze posiadłości i pola. Im bliżej… Bo w morzach żyją lewiatany, potężne potwory morskie, które w porze deszczowej przemieszczają się w stronę lądu i stanowią śmiertelne zagrożenie dla całych miast. Stąd mury, bombardy, umocnienia – a wszystko to budowane rękami inżynierów. Ale to nie wszystko, flora w tej części świata jest ważna, bo niczego nie buduje się z cementu i cegły, buduje się z roślin, papieru, często modyfikowanych tak, żeby miały szczególne właściwości, ale co, jeśli modyfikacja wymknie się spod kontroli? Szybki wzrost niepozornej trawy może stać się koszmarnym niebezpieczeństwem. Ale modyfikacjom podlegają też ludzie. Można być szybszym, silniejszym, mieć pamięć absolutną, widzieć w ciemnościach. I tu dochodzimy do głównych bohaterów. Ana Dolabra jest śledczą, ekscentryczną, z niewyparzonym językiem i niestandardowymi sposobami działania, ale genialną i skuteczną, kiedy trzeba rozwiązać zagadkę śmierci czy podatkowych przekrętów. I wybiera sobie asystenta Diniosa Kola, a Din jest mnemorytownikiem, czyli człowiekiem, którego modyfikacje pozwalają na zapamiętanie wszystkiego, scen, słów, zachowań i odtwarzanie ich w dowolnej chwili i dosłownie na zawołanie. Ta dwójka pojawia się na progu bogatej rezydencji rodu Hazów w Daretanie (to znaczy Din się pojawi, bo Ana nie bywa na miejscach zbrodni zbyt często), bo ktoś w niej zginął i to w sposób, którego nie da się łatwo wytłumaczyć. Kryminalna zagadka zacznie zataczać coraz szersze kręgi i dotykać coraz wyżej postawionych ludzi, a do tego bez dwóch zdań ma coś wspólnego z lewiatanami i ochroną przed nimi.

Powieść ma potencjał, ma cudownie opisany świat, ma ciekawą i niestandardową zagadkę kryminalną i ma dobrze stworzonych bohaterów. Ma wszystko! To dlaczego dostała 8/10, a nie 10/10? Już tłumaczę, ale uprzedzam, że będą przekleństwa i to dosadne.
Autor założył sobie, że jego bohaterka, czyli Ana Dolabra będzie ekscentryczna także w sposobie wyrażania i będzie przeklinać. Nawet przeprosił w podziękowaniach swoją babcię, bo ma przekonanie, że kryminał by się jej podobał, a język bohaterki niekoniecznie. I to jest ok. Niestety nie widziałam anglojęzycznego oryginału, więc nie wiem, jakich przekleństwa używała Ana po angielsku, ale w polskiej wersji tłumaczka zdecydowała się na częste użycie polskiego „jebaniutki” i o ile pozostałe przekleństwa jakoś mi leżały w kontekście i nie raziły, to to zdrobnienie doprowadziło mnie do szału i jeszcze miałam wrażenie jego nadużywania. I tak, przyznaję, ja nie lubię zdrobnień, a tu, jakoś szczególnie mnie to wkurzyło. Bo nie miało podkreślać, że coś jest cwane, chytre. Nie, miało powiedzieć, że mają przeje… No właśnie. To może bez zdrobnień. Może jednak po prostu „pieprzony”. Poza tym ciekawe jest to, że sam autor tak się wkręcił w pisanie swojej historii, że im dalej w treść, tym Ana przeklina nieco mniej. Na początku w zasadzie nie ma sceny, żeby czymś nie łupnęła. Potem jej lekko przechodzi. Ale oddaję tłumaczce, co jej, bo jej „Dawaj mi tu cały rzyg panoramiczny!”, kiedy Ana grzecznie prosi Dina o opowiedzenie o tym, co widział i słyszał, jest charakterystyczne i bardzo pasujące do bohaterki. A tłumaczką jest Dominika Schimscheiner, która odpowiada między innymi za polskie wersje powieści T. Kingfisher, więc wie, co robi i robi to świetnie. Może to moje dziwactwo i moje nietrawienie zdrobnień, ale zepsuło mi początek czytania.

I teraz ważna wiadomość, że Bennett zaplanował cała historię co najmniej na trzy tomy. Drugi już jest dostępny w oryginale i ma tytuł „A Drop of Corruption”, a trzeci jest zapowiedziany na pierwszą połowę 2026 roku. Mag zapowiada wydanie drugiego tomu po polsku na styczeń 2026, więc data nie jest odległa, ale przyznaję, że nie wiem, czy wykażę się aż tak wielką cierpliwością, żeby czekać na tłumaczenie i czy nie sięgnę po audiobooka w oryginale. Bo dobre to, naprawdę dobre.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.
