Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego do powieści Sangu Mandanny podchodzę z taką sympatią i traktuję je trochę jak remedium na za szybko kręcący się świat.
Kiedy czytałam jej pierwszą powieść, czyli „Tajny klub nietypowych czarownic” to niesamowicie spodobało mi się to, że historia dzieje się jak po sąsiedzku. Tu nie ma wielkich zamków, smoków, magii, która powoduje, że góry się przesuwają. Tu jest tak… magicznie spokojnie. Dla przypomnienia, o czym „Tajny klub…” jest, poniżej krótkie podsumowanie fabuły.
Nie zawsze książki o magii muszą być epickimi opowieściami fantasy, gdzie zaklęcia zmieniają świat, czarodzieje są potężni, a smoki latają po niebie. Czasami wystarczy opowieść o takiej cudownie codziennej magii, która nie zmieni świata, ale może zmienić życie.
Mika Moon jest współczesną czarownicą, w czasach social mediów i plotek tworzonych w sekundę i przekazywanych tysiącom ludzi. Może dlatego godzi się na to, że jej prawdziwe moce powinny pozostać ukryte. Czarownice żyją po cichu, bez ujawniania tego, kim są, nie mówią prawdy o sobie nawet najbliższym, a czasami przeprowadzają się bardzo często, bo jeśli ktoś dowie się prawdy, to zazwyczaj chce je wykorzystać dla własnych celów – taka wygrana w lotka albo zaczarowanie bankomatu jest przecież „niewinne”. Czują się nieszczęśliwe i bardzo samotne i owszem, spotykają się, ale w tajemnicy, rzadko i w zasadzie po to, żeby potwierdzić, że nikt nie narobił problemów. Mika prowadzi jednak konto na Instagramie, na którym pokazuje „magię”. Prawdziwą, ale nikt w nią nie wierzy, każdy myśli, że to sztuczki. Aż pewnego dnia przychodzi instagramowa wiadomość – ktoś bardzo chce zatrudnić ją jako nauczycielkę trzech magicznych dziewczynek. Dziwna wiadomość, niecodzienne zadanie, a szybko okaże się, że również niezwykłe podopieczne i jeszcze ciekawsza grupka osób, która się nimi opiekuje. I Mika wpada w ich życie po uszy, chociaż nie chce, bo przecież przez całe życie uczono ją, że nie ma sensu się przywiązywać, nawet nie powinna.
Bajkowo-magiczna historia o tym, że czasami trzeba komuś zaufać i uwierzyć, że nie wszyscy chcą nas tylko wykorzystać, nie wszyscy nas porzucą, nie wszyscy, „dla naszego dobra”, czynią nam krzywdę. A do tego to jest opowieść spełniająca wszystkie warunki dobrego „cosy czytadła”, czyli mamy jakieś nieszczęścia i trudności, ale od razu wiadomo, że nic nie skończy się źle, że zawsze będzie mały lub większy happy end. Do tego sporo w tej historii niewymuszonego humoru i nietuzinkowych postaci.

A relatywnie niedawno wyszła kolejna powieść Sangu Mandanny (w Polsce jeszcze niedostępna, ale liczę na to, że dotychczasowy polski wydawca zdecyduje się na zakup praw). Tym razem mamy „A Witch’s Guide to Magical Innkeeping”, czyli przewodnik dla wiedźm, jak prowadzić magiczne pensjonaty. Sera Swann od najmłodszych lat pokazuje, że jej magia jest wyjątkowa i bardzo silna. Trafia pod skrzydła gildii i jej nauczycieli, którzy jednak chyba bardziej pilnują, żeby się Sera nie rozwinęła bez nadzoru, niż dbają o jej rzeczywistą magiczną edukację. I wszystko zmienia się jednego dnia, kiedy jej ciotka i ukochana opiekunka, a jednocześnie właścicielka małego pensjonatu nagle umiera i Sera ma szansę przywrócić ją do życia, ale zapłaci za to gigantyczną cenę – straci magię. I nagle nie może już czarować z rozmachem i bez zastanowienia, może co najwyżej rzucić czar utrzymujący ciepło w domu, a i za to płaci sporą cenę, bo jej magiczne zasoby są mizerne. A całość dzieje się znowu na angielskiej prowincji, w pensjonacie, który przyciąga tylko tych, którzy naprawdę go potrzebują jako schronienia. Skutkuje to tym, że jego mieszkańcami są bardzo nietypowi ludzie i nie tylko ludzie, a rolę maskotki pełni ożywiony ponownie, razem z ciotką, kogut, który pojawił się jako bardzo przytulaśny koguci szkielet i wyjątkowo łatwo go uszkodzić, a wyjątkowo trudno wmawiać ciągle postronnym, że to „zabawka na baterie”. Oczywiście Sera będzie próbować odzyskać swoją magię i znajdą się osoby, które wiele zrobią, żeby jej pomóc, między innymi małomówny i lekko aspołeczny Luke Larsen, który zajmuje się historią magii i najchętniej zakopałby się w bibliotece wśród starych manuskryptów.
Znowu, nie ma tu spektakularnej magii, jest codzienność, kominek, bułeczki cynamonowe, troska o ludzi mieszkających w tych samych czterech ścianach. Jest ciepło, zrozumienie i podobnie jak w „Tajnym klubie…” podkreślanie, że inność, odmienność, bycie niestandardowym nie jest złe, nie jest powodem do wstydu. To nie społeczna akceptacja ma nam wyznaczać życiowe ścieżki, tylko nasze potrzeby i marzenia. W „A Witch’s Guide…” na dodatek jest sporo o rodzinie, a raczej o tym, że swój klan budujemy i wybieramy sami i nie zawsze ci, którzy teoretycznie powinni w nim być z definicji, rzeczywiście chcą do niego należeć, bo okazuje się, że rodzic może nie dorosnąć do roli rodzica albo bardzo ochoczo się z tej roli wypisać, zostawiając dziecko pod opieką kogoś z rodziny (i okaże się, że nie tylko Sera ma w swoim życiu takie doświadczenie).

Mandanna ma wielki talent do pisania opowieści, które przynoszą nadzieję, spokój i poczucie, że świat może rzucać kłody pod nogi, ale każdy ma szanse na znalezienie swojego miejsca i swoich ludzi, którzy zadbają o ciepło, bezpieczeństwo i poczucie przynależności.
Uprzedzę jednocześnie, że „Tajny klub…” był przyjazny wiekowo nawet dla młodszych czytelników. Opowiadał zresztą o magicznym rodzeństwie i wątek romansowy był tam spokojny i daleki do scen wszelakich. W najnowszej powieści wątek romansowy też jest i to właśnie przez niego nie jest to powieść odpowiednia dla każdego wieku – autorka nie unika już scen erotycznych, nielicznych i napisanych z umiarem, ale jednak.
Sporo osób, pisząc swoje opinie o najnowszej powieści Mandanny podkreśla, że widać, że się autorka rozwinęła, dojrzała, poprawiła warsztat pisarski. Co ciekawe, ja nie wiem, czy się tak do końca zgadzam z takimi ocenami. Bo gdybym miałam Wam powiedzieć, która powieść była przyjemniejsza, cieplejsza, bardziej cosy, to chyba bym wskazała na „Tajny klub nietypowych czarownic”. Za to w „A Witch’s Guide to Magical Inkeeping” historia jest bardziej zaskakująca i Mandanna nie szczędzi zwrotów akcji. Ale to moja subiektywna opinia, możecie przecież sami sprawdzić.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.