Czy w jednej historii dla dzieci można upchnąć podróże w czasie i przywożenie z przeszłości pewnych… istot, wyprawy kosmiczne, dzikie zwierzęta i empatyczne grzyby, futrzastych naukowców i najazd piratów, bycie księżniczką, kontakty z tygroszczurem i komarogęsią, walki rycerzy i palenie na stosie? I pewnie jeszcze kilkadziesiąt innych mniejszych i większych pomysłów na przygody, a wszystkie z nich szalone? Okazuje się, że można. Udało się to w powieści „Milion przygód” Kira Bułyczowa. Tytuł przygotowany z myślą o dzieciach i wydany w rosyjskim oryginale w 1982 roku, a dwa lata później w Polsce. Staroć? No, staroć, ale zaraz Wam wytłumaczę, skąd mi się ta staroć wzięła na liście do czytania i to czytania natychmiast. Ale zanim wyjaśnienia, to jeszcze pokłonię się pani Elżbiecie Zychowicz, tłumaczce, która zrobiła genialną robotę – jej przekład sprzed ponad czterdziestu lat nie zestarzał się ani trochę i czyta się to jak opowieść napisaną przed chwilą. A drugi pokłon należy się Tomaszowi Borowskiemu, który tekst ilustrował i te ilustracje zostały ze mną przez lata i kiedy teraz otworzyłam książkę, to wywołały bardzo szeroki uśmiech i radość, że znowu je widzę.
Nic dziwnego, że jako dziecko miewałam dziwne sny, skoro moja wyobraźnia karmiona była tak kolorowymi historiami.
Bułyczow jest z wielkim prawdopodobieństwem odpowiedzialny za to, że po raz pierwszy czytałam coś, co jest na pograniczu fantasy i sci-fi w wersji dla dzieci. A co ważniejsze, że oba te gatunki pokochałam miłością wielką, szeroką, ale przyznaję, że dość wymagającą, bo po tylu latach bywam krytyczna wobec autorów i ich pomysłów oraz sposobu pisania. Pamiętam, że czytałam to z zachwytem, na wdechu i dosłownie nie mogąc się doczekać, co będzie dalej.
Książka przyjechała z rodzinnego domu, jako jedna z tych, które chcę sobie zostawić i niedawno rozmawialiśmy z Andrzejem o takich książkach z dzieciństwa, które z jakiegoś powodu nadal tkwią nam w głowie i mi się pan Bułyczow przypomniał, a jak się przypomniał, to już nie było zmiłuj, czytam! Z taką pewną niepewnością, bo bałam się, że to, co zachwycało dziecko, może nie zachwycić pani w wieku po-średnim.
Niepotrzebnie się martwiłam, bo pierwsza strona przyniosła z powrotem te wszystkie dobre emocje z przeszłości i poczucie, że to była i jest świetna powieść.

Uspokajam, Kir Bułyczow był Rosjaninem oddanym socjalistycznej ojczyźnie, ale na szczęście w powieściach dla dzieci bardziej mu zależało na pokazywaniu młodym, że można być szalonym badaczem i nauka bywa fascynująca niż na pochwalnych odezwach „ku chwale ojczyzny”. Dlatego nie ma tu towarzyszy, nie ma komsomołu, nie ma polityki. Pewnie dlatego ta powieść się tak doskonale zestarzała. A do tego autor pisze o dzieciach mniej więcej dwunastoletnich, więc można zakładać, że i do takich kieruje swoje dzieło, ale używa pięknego, „dorosłego” języka, z naukowymi elementami, ale bogatego i kolorowego (i tu znowu ukłony dla tłumaczki, która to w przekładzie cudownie utrzymała).
Ja się znowu bawiłam świetnie i podejrzewam, że współczesne dzieci też by nie podeszły do tego jak do „antycznego” tekstu.
Co ciekawe Kir Bułyczow napisał cały cykl powieści o Alicji i jej przygodach. Nasza bohaterka jest dziewczynką z przyszłości, tak mniej więcej z 2080 roku i mieszka w Moskwie, ale to Moskwa inna, zielona, radosna i bardzo przyjazna dla ludzi. A Alicja jest młodym biologiem i razem z innymi dzieciakami pracuje w stacji naukowej, bo kto chce zostać w przyszłości poważnym badaczem, ten już jako dziecko zaczyna eksperymentować, eksplorować i pisać raporty też. Ja z całej serii miałam tylko „Milion przygód”, czyli tom gdzieś ze środka. Teraz pewnie do kupienia tylko w antykwariatach, ale jeśli ktoś ma ochotę na sprawdzenie, czy radziecki popularyzator nauki nadal potrafi zauroczyć dzieci młodsze i bardzo starsze, to warto poszukać.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Zdjęcia użyte w tym wpisie są naszego autorstwa, a grafiki powstały przy pomocy narzędzi AI.
Summa
15 lipca, 2025Agnieszko, dziękuję za wpis. Ta książka jest fantastyczna dosłownie i w przenośni 🙂 Mam podobnie jak Ty: mam 50 lat, a Milion przygód kupili mi rodzice (mama) w dzieciństwie, przeczytałam, podobało mi się. Książka była wielokrotnie czytana, aż się rozwaliła. ale to nic – ją jedną z nielicznych zabrałam z domu rodzinnego. O dziwo, nie czytam jej teraz, tylko stoi na regale, ale w pamięci mam mnóstwo szczegółów. Pomysły autora są niedoścignione. Uważam, że dziś nikt by czegoś takiego nie wymyślił 🙂 Bardzo mi się podobały połówki rogatego psa widoczne w różnym czasie – ten pomysł przyprawia mnie o dreszcze jeszcze dziś. I komarogęś Paszki. I Mmmm i Rrrr podróżujący w automatach do jedzenia. I skrrrule! I Swietłana i jej adorator Dzikus.
Wszystko przyjmowałam z wypiekami na twarzy i do dziś podziwiam.
Jeszcze z tamtych czasów uwielbiam Tapatiki Marty Tomaszewskiej. Też stoi na półce i też często o niej myślę. Znasz?
Pozdrawiam
intensywni
15 lipca, 2025Ja widać moja też jest „zaczytana” i ze zdziwieniem stwierdziłam, przy obecnym czytaniu, że pamiętam z niej mnóstwo, czyli musiała w dzieciństwie zrobić na mnie potężne wrażenie.
A co do pani Tomaszewskiej, to „Tapatiki” właśnie zniosłam z biblioteczki na antresoli na półkę w sypialni, bo to następna ukochana lektura z dzieciństwa do powtórki. Czyli czytałyśmy bardzo podobne rzeczy!
Ale w sumie to nie wiem, czy najpierw mi tych „Tapatików” nie podkradnie Andrzej, bo jako dziecko tego nie czytał, a teraz podczytał sobie pojedyncze rozdziały, uśmiechał się przy połowie i stwierdził, że to bardzo w jego klimatach i będzie czytał. Jeśli pierwszy się dorwie, to będę musiała poczekać z powtórką.
pozdrawiam cieplutko Aga