„Era wilka” jest książką, która na pewno nie wciągnie każdego, ale warto o niej wspomnieć, bo na pewno są osoby, które dosłownie ją pochłoną i będą zachwycone.
To najpierw szybka podpowiedź, dla kogo „Era wilka” może być bardzo ciekawa – dla każdego, kto kocha okres mniej więcej X i XI wieku, kiedy to nasz kontynent był areną wielu walk i potyczek, o tereny, o władzę, o dziedziczenie. A wśród plemion, których nazwa budziła największą bojaźń, byli Wikingowie, wojowie bez strachu i często bez litości pustoszący sąsiednie ziemie, ale nie tylko, bo Wikingowie potrafili się na swoich łodziach wyprawić bardzo daleko. (I jeśli myślicie, że były to łodzie z jakimiś wygodami, to nie. Jeśli myślicie, że były bezpieczne… Powiedzmy, że Wikingowie mieli zasadę, że łódź nadawała się do pływania po morzach i oceanach, jeśli wodę trzeba było z niej wybierać tylko kilka razy dziennie, a nie non stop.) I właśnie o Wikingach jest ta książka, a w szczególności o ich walkach na terenach dzisiejszej Wielkiej Brytanii i próbach podbicia tego terenu. Chociaż nie tylko, bo są też rozdziały o wyprawach w okolice Kadyksu i Kordoby oraz ziem słowiańskich (tutaj często jako odwiedziny u rodziny, bo jedna z żon wikińskich władców pochodziła z rodu Mieszka, a jej synowie czasami wpadali do kuzynów z prośbą o wsparcie).
Ich obecność niosła strach, śmierć i zniszczenie.
Jednak Tore Skeie nie napisał powieści. To jest książka popularno-naukowa, napisana jak wykład na temat historii. I tutaj nie ma opisów przyrody, są za to wymienianki, kto był czyim synem, kto kogo zabił, podbił czy komu spustoszył ziemie. Kwestie walk, wojen, podbojów to główna oś tej opowieści, więc rozczaruje się ten, kto by chciał więcej o legendach, wierzeniach itp. Do tego autor nie stroni od opisów, kto komu co obciął lub wyłupił. Jak potraktowano mieszkańców podbitej wsi czy miasta oraz kto i jak zginął, czyli sporo jest o krwi, flakach i odciętych kończynach i innych częściach ciała. I tu ciekawostka, bo przy całej powadze sposobu pisania autora, w pewnym momencie dosłownie wybuchłam śmiechem. Otóż autor opisuje dramatyczny moment, kiedy to zakładników wprawdzie wypuszczono z niewoli, ale obcięto im ręce, uszy i nosy, każdemu z nich bez wyjątku i podsumowuje, że… musiało to być bardzo czasochłonne. Noooo, raczej.

Jeśli ktoś szuka naprawdę dobrze przygotowanej od strony merytorycznej pozycji o Wikingach, Anglosasach i czasach X wieku, to „Era wilka” na pewno wciągnie go całkowicie, ale osoby szukające bardziej lekkiego opowiadania o historii na pewno nie będą zachwycone, bo będą miały wrażenie suchego profesorskiego wykładu.

I jeszcze jedna ciekawostka – słuchałam „Ery wilka” jako angielskiego audiobooka i chylę czoła przed panem Michaelem Pagem, który czyta te wszystkie angielskie, francuskie, skandynawskie nazwiska bez zająknięcia, ale w pewnym momencie słyszymy „Świętosława” i to powiedziane czysto i bez zająknięcia – czapki z głów przed takim lektorem.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.