Jestem w stanie wyobrazić sobie taką scenę, że oto mamy rok 2141, zakładamy, że nadal istnieje CNN i nadają najświeższe wiadomość, a tam: walka z pandemią, w USA wybory prezydenckie wygrywa tak „cudowny” kandydat, że sekretarz stanu poprzedniej prezydentki komentuje to: „Ledwie się powstrzymuję, żeby nie zawyć z rozpaczy.” W marsjańskiej kolonii trwa debata o tym, czy osoby urodzone na Marsie mają większe prawa niż przylatujące z Ziemi i jak poradzi sobie z tym Rada Dziewiętnastu. W części naukowej wiadomości jest reportaż o detektorach neutrin docierających z kosmosu. A na zakończenie mamy szybki przegląd najnowszych newsów prosto od Zoe-z-Marsa, czyli najpopularniejszej lifecasterki na obu planetach.

Czyli gdyby całą treść „Kolonii” Maxa Kidruka ktoś potraktował jako rzeczywiste informacje w czasach, kiedy kolonizacja Marsa nie jest już tylko naukowym rozważaniem, to nie brzmiałyby wcale jak mało wiarygodna fantastyka. Wszystko, co autor opisał na prawie 1100 stronach, byłoby bardziej niż prawdopodobne. Czy byłam tym prawdopodobieństwem zaskoczona? I tak, i nie. Czy byłam taką wizją przerażona? I tak, i nie. Dlaczego? Bo podobnie jak autor, mam bardzo silne przekonanie, że człowiek pomimo wszystkich zmian technologicznych i cywilizacyjnych nie zmienia się wcale. Może żyć trzy razy dłużej, może zasiedlić inną planetę, ale nadal pozostanie człowiekiem i niestety nie zostanie mistrzem humanizmu, empatii i troski o środowisko i drugiego człowieka. I nie jest ważne, w jakiej grawitacji i jakich warunkach atmosferycznych próbuje się żyć, władza zawsze będzie deprawowała, a władza absolutna będzie deprawowała absolutnie.
Ukraińskie sci-fi… Czy to się mogło udać? Mogło! Ponad 1000 stron okazuje się „nieodkładalne”, a tom drugi powinien być na wczoraj!
To przyjrzyjmy się bliżej, jaką wizję świata namalował Kidruk (próbując to zrobić bez zdradzania tajemnic powieści). Mamy wspomniany rok 2141 i życie na Ziemi trwa, ale zaczyna być bardzo trudne ze względu na pogarszające się warunki atmosferyczne, bo człowiek od dziesięcioleci wiedział, że musi zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych i zapobiec podnoszeniu się temperatury powietrza i oceanów, ale… Ale wiedzieć, a działać to dwa bardzo odległe od siebie koncepty. Dodatkowo światem wstrząsają epidemie, które stają się coraz trudniejsze do opanowania. A ostatnia pozostaje w zasadzie niewyjaśniona, bo chorowały i umierały kobiety w ciąży, a immunolodzy nie są w stanie jednoznacznie wskazać, jak to możliwe, co było przyczyną i czy niebezpieczeństwo minęło. Do tego konflikty zbrojne nadal wstrząsają światem, całe pokolenia nie znają życia w pokoju, wiedzą za to, jak trudno jest przeżyć w podzielonym wojną kraju. Mars został skolonizowany i Kolonia wydaje się działać jak dobrze naoliwiona maszyna, sprawnie zarządzania żelazną ręką Rady Dziewiętnastu. Wydaje się… Żeby przeżyć na Marsie trzeba dosłownie ciężko harować fizycznie. Na każdym kroku uważać, żeby nie pozostać bez ochrony kombinezonu lub zamkniętych przestrzeni, bo wystawienie się na choćby chwilowe działanie marsjańskiej atmosfery zabija. A do tego Kolonia nie może się rozrastać w niekontrolowany sposób, bo zabraknie jej tak podstawowych zasobów jak woda czy żywność, dlatego wyloty na Marsa i posiadanie dzieci na Czerwonej Planecie są „reglamentowane”. I owszem, na Marsie żyje się znacznie dłużej, ale to życie wcale nie przypomina rajskiej wolności, raczej kolonię karną, a przecież tam są młodzi – ci, którzy przylecieli i ci, którzy się w Kolonii urodzili. Oni chcą życia, a nie kontrolowanej przez innych harówki.

Max Kidruk napisał powieść, która przenosi nas między Gabinetem Owalnym i uniwersytetami USA, Charkowem i ziemiami ukraińskimi targanymi skutkami kolejnych wojen rosyjsko-ukraińskich, biegunem południowym, Afryką Środkową, marsjańską kolonią i stacją na średniej orbicie okołoziemskiej i plecie tak skomplikowaną siatkę wydarzeń, że wydaje się, że nie ma szans, one się nie zazębią, nie uda się tego tak wymyślić, żeby to wszystko miało jakieś punkty wspólne. Zaskoczę Was – da się to zrobić, im dalej w powieść, im więcej bohaterów znamy, o im większej ilości zdarzeń przeczytaliśmy, tym bardziej okazuje się, że to jest ze sobą związane, czasami w mega zaskakujący sposób. Mnie zdarzało się wracać do wcześniejszych rozdziałów, żeby jeszcze raz przeczytać jakiś fragment, kiedy już wiedziałam, dlaczego coś się działo, kim ktoś był, co się naukowo udało wyjaśnić.
To teraz rozprawmy się ze wszystkimi pytaniami, jakie „Kolonia” budzi w potencjalnych czytelnikach.
Ponad 1000 stron, cegła, potężna, przecież to się będzie czytało miesiąc! – Akcja jest tak szybka i wciągająca, bohaterowie tak zapadający w pamięć i budzący emocje, a sposób pisania Kidruka i bez wątpienia umiejętności translatorskie Iwony Czapli tak dobre, że czyta się szybko i te 1000 stron połyka się bez problemu.

Tam jest całe mnóstwo tego elementu „science”, czyli naukowe wywody, trudne słowa i jak ktoś nie miał z fizyki szóstki, to nie ogarnie. – Dla mnie fizyka to zło! Niewiele wiem o genetyce. Kwestie podróży kosmicznych są może z tego wszystkiego najbardziej dla mnie interesujące. Ale ani razu nie poczułam się głupia, pogubiona w naukowym słownictwie i zniechęcona. Wręcz przeciwnie. To jest tak napisane, że to, co trudne jest wyjaśniane. To, co ważne dla rozwoju akcji nigdy nie jest tylko opowiedziane „po naukowemu”, jest tak pisane, żeby zrozumiał to przeciętny człowiek bez doktoratu z astrofizyki czy genetyki. I tu napiszę, że mam dla autora głęboki podziw za jego wiedzę i chęć przekazywania jej w taki sposób, żeby stała się intrygująca i ciekawa. Zapewniam Was, że po przeczytaniu „Kolonii” zrozumiecie dlaczego na Marsa można latać tylko w określonych momentach i dlaczego tylko wtedy, co to jest „śmieciowe” DNA i kilka innych rzeczy też (na przykład dlaczego granatnik na Marsie to nie jest dobra broń). Kidruk genialnie przemycił całe tony wiedzy, opakowując je w szybką i wciągającą akcję. Jest mistrzem świata w „nauczaniu przy okazji”.
Autor jest Ukraińcem, książka opowiada niby o przyszłości, ale będzie mnóstwo polityki i odniesień do współczesności. – Tak, Kidruk nie próbuje napisać powieści jak pisarz o nieokreślonej narodowości, neutralnie, on czerpie garściami z kultury i niestety także najnowszej historii swojego narodu (niestety, bo może opisać to, jak wojna niszczy społeczeństwo), ale robi to w tak wyważony sposób, że nie ma się poczucia, że oto czytamy manifest polityczny i gloryfikację jednego narodu kosztem drugiego. I fakt, że diaspora ukraińska miewa się na Marsie Maxa Kidruka nieźle, ale równie dobrze ma się ta irlandzka, amerykańska czy rosyjska. W moim bardzo subiektywnym odbiorze Kidruk zrobił doskonały użytek ze swoich korzeni i doświadczeń i właśnie dzięki temu należy głośno podkreślać, że to „ukraińskie sci-fi” i czekać na więcej.

Czy książka nadaje się dla nastolatków? Takich prawie dorosłych raczej tak. Z dwoma zastrzeżeniami, że nie przerazi ich ta naukowa strona historii i że sięgając po powieść, będą mieli świadomość, że to nie jest cukierkowa wizja przyszłości i opisy scen śmierci, w tym zabójstw z zimną krwią, w tej historii są i autor nie próbuje ich złagodzić. Opisuje je na tyle mocno, na ile mocno mają one wpływać na akcję. I przyznam się Wam, że ja miałam gęsią skórkę wcale nie przy tych opisach. Ja „wysiadłam” przy pewnej scenie w prosektorium…
I ostatnia kwestia – „Kolonia” to tom pierwszy całego cyklu „Nowe Wieki Ciemne” i czy jest sens czytać go teraz, kiedy nie ma jeszcze ciągu dalszego historii, czy może lepiej poczekać. To jest trudne pytanie i zacznę od tego, że kiedy kończyłam ostatnie zdanie tego pierwszego tomu, to miałam ochotę szanownego autora pognać boso po świeżo zerwanych pokrzywach, bo historia kończy się tak, że już wiadomo, że bohaterowie mają odpowiedzi na większość kluczowych pytań, zagadki można wyjaśnić, zawieruchy i zawirowania sięgają punktu kulminacyjnego, a my… a my musimy poczekać na tom drugi, żeby się czegokolwiek dowiedzieć. To się tak pięknie nazywa po angielsku cliffhanger (czyli zawieszenie na krawędzi klifu) i ma z założenia budzić i ciekawość, i lekką frustrację. Jeśli ktoś bardzo źle znosi takie pozostawienie w połowie akcji bez kluczowych odpowiedzi, to może poczekać na tom drugi (ale ma być też trzeci, więc…), ale trzeba wtedy brać pod uwagę to, że nagle będzie go czekać czytanie jakiś 2000 stron. Ja nie żałuję, że „Kolonię” czytałam teraz, nawet bez wiedzy, kiedy tom drugi może się pojawić. To za dobra książka, żeby leżała na półce.
Podsumowując – z dużym prawdopodobieństwem, gdybym miałam Wam w tym roku podrzucić jedną jedyną książkę science fiction, to bez dwóch zdań byłby to Max Kidruk i „Kolonia”. Jak dla mnie fenomen na polskim rynku wydawniczym 2025.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Zdjęcia użyte w tym wpisie są naszego autorstwa, a grafiki powstały przy pomocy narzędzi AI.