Jeśli mierzyć, który autor jest moim ulubionym, na podstawie liczby przeczytanych książek, Brandon Sanderson z pewnością wygrywa. I nie, nie dlatego, że jestem masochistą, gotowym poświęcić setki godzin tylko po to, by nadążyć za jego tempem pisania (a pisze baaaardzo dużo). Chodzi o to, że uwielbiam jego światy, nietuzinkowe pomysły na magię i zasady jej działania. Do tego wartką akcję, tajemnice i intrygi oraz bohaterów złożonych psychologicznie i emocjonalnie.

Sanderson wychował się w stanie Utah, w rodzinie mormońskiej, co w jego przypadku przekłada się na imponującą dyscyplinę pracy. Potrafi codziennie siadać do pisania z tą samą determinacją, z jaką inni chodzą do biura — i robi to z wyraźną radością. Uwielbia monumentalne historie — serie liczące po kilka tysięcy stron — ale nie stroni od mniejszych form. Gdy potrzebuje „odpoczynku” od wielotomowych kolosów, tworzy nowele i opowiadania, czasem we współpracy z innymi autorami.

W Polsce znamy go przede wszystkim dzięki „Elantris”, serii „Z mgły zrodzony” — oryginalnie wydanej jako trylogia zamykająca jeden wątek i oś czasową, ale ostatecznie rozbudowanej do siedmiu tomów — oraz cyklowi „Archiwum Burzowego Światła”. Do tego dochodzą m.in. „Mściciele”, „Rozjemca”, „Idealny stan” czy pełna humoru seria dla dzieci „Alcatraz kontra Bibliotekarze”.

Zanim powieści „romantasy” podbiły listy bestsellerów, Brandon Sanderson miał je już w swoim portfolio — łącząc epickie fantasy z uczuciami, które nadają historiom wyjątkową głębię.

Tytuł tego tekstu nie jest przypadkowy. „Romantasy” — połączenie fantasy z wyraźnym wątkiem romantycznym — zrobiło się popularne stosunkowo niedawno, głównie dzięki takim książkom jak „Dwór cierni i róż”, „Serce wiedźmy” czy „Czwarte skrzydło”. A Sanderson? On pisał romantasy, zanim ktokolwiek wymyślił to słowo. Już w swoim debiucie, „Elantris”, oparł fabułę na romansie równie ważnym jak polityczne spiski, magia i walka o przetrwanie. Pomiędzy zmaganiami z klątwą a próbami ratowania upadającego miasta rodzi się więź, która nadaje sens wszystkim wydarzeniom.

I to nie był jednorazowy przypadek. W „Z mgły zrodzonym” dostajemy wątek „Kopciuszka i księcia” — historię złodziejki Vin i arystokraty Elenda, splecioną z opowieścią o rewolucji, magii metali i walce z tysiącletnim tyranem. W „Archiwum burzowego światła” miłość również wcale nie jest dodatkiem, lecz równoprawnym elementem wielkiego eposu — uczuciem dojrzewającym w cieniu wojny i katastrof. W „Mścicielach” (mroczna mieszanka fantasy i science fiction) relacja Davida i tajemniczej Megan ma w sobie tyle samo napięcia, co starcia z superzłoczyńcami. „Idealny stan” to dosłownie opowieść o pierwszej randce boskich istot, a „Rozjemca” skupia się na rodzącym się uczuciu w aranżowanym małżeństwie, pokazując, że prawdziwa miłość potrafi dać wolność nawet w świecie pełnym politycznych układów i niebezpieczeństw.

Sanderson nigdy nie traktuje relacji międzyludzkich po macoszemu. Jego romanse są subtelne, wiarygodne i splecione z fabułą w taki sposób, że jedno nie istnieje bez drugiego. Może właśnie dlatego tak łatwo je zapamiętać — nie są ozdobnikiem, ale siłą napędową historii.

Jeśli miałbym doradzić, od czego zacząć przygodę z Sandersonem, to przede wszystkim od „Elantris” — mimo że to debiut, wciąż pozostaje jedną z jego najlepszych książek, samodzielną, jednotomową opowieścią, pełną nadziei i miłości w okolicznościach, które wydają się ją odbierać. Potem dobrze się sprawdzi „Z mgły zrodzony” — szczególnie pierwsze trzy tomy — bo ma genialny system magii, logicznie skonstruowany świat i wątek romantyczny rodem z baśni. Dla odmiany można potem sięgnąć po „Mścicieli”, mroczną wizję przyszłości przywodzącą na myśl złych X-Menów, z równie poruszającą opowieścią o miłości.

A jeśli chcecie wciągnąć w jego twórczość młodszych czytelników, to „Alcatraz kontra Bibliotekarze” będą strzałem w dziesiątkę — pełna humoru, szalonych przygód i nieoczywistych zwrotów akcji seria, którą z równą przyjemnością mogą czytać dorośli. My sami słuchaliśmy jej w formie audiobooków dawno temu, a niedawno kupiliśmy komplet w papierowej wersji, bo zatęskniliśmy za tymi absurdalnymi, a jednocześnie błyskotliwymi przygodami.

Sanderson jest jak literacki architekt, który potrafi wznieść katedrę fabuły, ale nie zapomina, że w jej wnętrzu muszą bić serca bohaterów. I może właśnie dlatego jego opowieści zostają z czytelnikiem na długo po zamknięciu ostatniej strony.

Andrzej

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 komentarz
  • Ula Hahnoma
    17 sierpnia, 2025

    Sanderson kreuje swoje historie tak plastycznie, że zarówno po Elantris, jak i po pierwszym tomie Drogi Królów musiałam złapać oddech, bo nieco mnie przytłoczyły. Ale zostają w głowie i człowiek już nie jest w stanie odpuścić – prędzej czy później sięgnie po kolejną 😊

    • intensywni
      17 sierpnia, 2025

      Zgadzam się, że jak się Sandersona polubi, to nie ma innego wyjścia – czyta się, robi sobie przerwy na oddech i opadnięcie emocji i czyta dalej. A po kilku latach się wraca do tego, co się już czytało.
      pozdrawiam Andrzej