Mortka wielkim pisarzem jest, parafrazując nieco ironiczne zdanie Gombrowicza. I tak, zupełnie na serio uważam, że Marcin Mortka, pisząc powieść „20:32”, wykazał się niebywałym kunsztem.

Do tej pory Mortkę mogliśmy poznać jako autora wielu książek dla dzieci, pirackich opowieści z „Cyklu Rolanda Wywijasa” oraz „Karaibskiej Odysei”, fantastycznych serii „Straceńcy Madsa Voortena” i uwielbianej przez wielu, humorystycznej opowieści z serii „Drużyna do zadań specjalnych” (niech żyje Kociołek!), a nawet „Cyklu Maltańskiego” osadzonego w historycznych realiach Malty. Przy tak wszechstronnym warsztacie nie ma się co dziwić, że Marcin Mortka podjął się wyzwania zupełnie nowego i nieoczywistego – powieści grozy.

„20:32” to historia pewnej inwazji. W przeciwieństwie jednak do tego, do czego przyzwyczaiła nas popkultura, nie mamy obrazu ataku z perspektywy globalnej, narodu czy chociażby wielkiego miasta (koniecznie amerykańskiego). Autor postanowił zadać inne pytanie: jak wyglądałaby inwazja z perspektywy mieszkańców niewielkich miejscowości lub wręcz wsi? To bardzo niecodzienne ujęcie, stawiające ludzi zajętych swoimi codziennymi sprawami w obliczu zagrożenia o zasięgu światowym – ukazanego jednak w sposób ściśle lokalny.

Wielu recenzentów twierdzi, że ta powieść wywołuje lęk i bezsenność. Ja nie miałem takich odczuć, ale weźcie pod uwagę, że dla mnie „Obcy: Ósmy pasażer Nostromo” to idealny filmowy relaks na sobotnie popołudnie.

W takich właśnie okolicznościach poznajemy małżeństwo Piotra i Irminy. Chociaż – jak sami mają tego świadomość – ich związek opiera się już tylko na wspólnych wspomnieniach z dalekiej przeszłości, bo teraźniejszość pełna jest żalu, goryczy i nieskrywanej niechęci. To właśnie oni oraz ich skomplikowane relacje staną się jedną z głównych osi fabularnych powieści, a także ich przemiana w obliczu nadchodzącego niebezpieczeństwa.

A to niebezpieczeństwo – mimo że dość szybko dowiadujemy się, co jest jego źródłem – w zasadzie do samego końca pozostaje tajemnicze i niezrozumiałe. W pewien listopadowy wieczór 2024 roku pada cała sieć energetyczna, a po chwili również komunikacyjna. Samo to jest powodem do niepokoju, a wręcz paniki mieszkańców pewnej wsi. Co się stało? Jaki jest zasięg awarii? Co robią wojskowe helikoptery na niebie i czemu unosi się łuna ognia nad Poznaniem, który poza tym również pozostaje pogrążony w ciemnościach?

Mortka w, moim zdaniem, genialny wręcz sposób kreuje atmosferę zagrożenia, bazując na mroku rozświetlanym nielicznymi źródłami światła: świec, latarek i od czasu do czasu reflektorów przejeżdżających samochodów. Do tego dodajmy zagrożenie czające się w cieniu w tę mroźną i deszczową listopadową noc – i mamy idealny przepis na powieść mroczną, tajemniczą i pobudzającą uśpione obawy.

Klimat niepokoju w doskonały sposób podkreślają również zdjęcia Krzysztofa Ślachciaka, zamieszczone w książce. Pełne napięcia, rozmyte i poruszone kadry, tak jak powieść, utrzymane w ciemnej tonacji, tylko miejscami rozświetlone niewielkimi punktami jasności. To kolejny element budujący ten ciężki, tajemniczy klimat.

Mimo że powieść ma około 400 stron, czyta się ją błyskawicznie. Oczywiście przede wszystkim za sprawą wciągającej fabuły i chęci poznania odpowiedzi. Autor zastosował jednak jeszcze jeden, dość oryginalny zabieg, który wciąga czytelnika w głąb opowieści. Akcja książki rozgrywa się na przestrzeni zaledwie kilku godzin, a każdy rozdział podaje dokładny czas opisanych wydarzeń. Tak naprawdę miałem wrażenie, że czas akcji mniej więcej pokrywa się z tempem czytania, co jeszcze bardziej potęgowało wrażenie immersji i uczestniczenia w akcji. Rozdziały – w zasadzie na zmianę – pokazują historię z perspektywy Piotra i Irminy. To doskonały zabieg, który pozwala czytelnikowi ocenić wydarzenia z dwóch punktów widzenia, a co chyba nawet w tym przypadku najistotniejsze – poznać myśli każdej ze stron w reakcji na słowa i czyny drugiego z małżonków.

Czy więc „20:32” mnie wystraszyła? Nie – ale weźcie poprawkę na to, że moją ulubioną serią filmów jest „Obcy”, do której podchodzę jak do telewizji śniadaniowej. Czy w takim razie powieść mnie poruszyła? Bardzo!

W nieco mniejszym stopniu z powodu umiejscowienia akcji w Wielkopolsce, gdzie sam mieszkam. Wprawdzie fabuła toczy się w wymyślonych miejscowościach, ale bazujących na realnych terenach, znajdujących się gdzieś w połowie drogi między Poznaniem i Gnieznem. Ja sam wprawdzie mieszkam z nieco innej strony miasta, jednak odległość 30 km od stolicy Wielkopolski się zgadza.

Drugą kwestią jest podejście niektórych mieszkańców wsi do głównych bohaterów – ludzi wykształconych i pracujących, a nie liczących na zasiłek od państwa. Jeśli ten aspekt powieści wyda się Wam zbyt przerysowany, muszę Was rozczarować, bo niestety sam kilkanaście lat temu mieszkałem w podpoznańskiej wsi i niejednokrotnie z Agą byliśmy w centrum niestworzonych plotek, bajdurzeń i pretensji, łącznie z obrzucaniem naszego samochodu jajkami. Nie to, żebym się skarżył – co było, to było – i całe szczęście były to wyjątki. Niemniej jednak ta warstwa fabuły obudziła we mnie niemiłe wspomnienia.

Jednak tym, co najbardziej mnie poruszyło, było zaskakujące podobieństwo głównych bohaterów do mnie i Agi. Nie mam tu na myśli kryzysu małżeńskiego i nieograniczonych poziomów nieskrywanego sarkazmu, złośliwości i żalu. Mam na myśli sam charakter postaci: Irmina/Aga – łatwo wpadająca w panikę, pełna obaw, z którymi sobie nie radzi, i dążąca do planowania wszystkiego w co najmniej trzech wariantach; Piotr/ja – z podejściem „chcę tylko spokoju” i „jakoś to będzie”, z tendencją do samobiczowania, jak coś pójdzie nie tak. Jak przeczytacie w książce, takie zestawienie charakterów nie ułatwia wspólnego życia, a już w szczególności w sytuacji kryzysowej. Nam całe szczęście już parę lat temu udało się zrozumieć potrzeby emocjonalne własne i tej drugiej strony i obecnie potrafimy być dla siebie wsparciem nawet w najgorszych chwilach. Jednak czytanie o takiej relacji małżeńskiej zdecydowanie nie było łatwe. Jak więc widzicie, książka Marcina Mortki potrafi wyciągnąć z człowieka różne niepokoje i traumy. Dla jednego będzie to strach przed nieznanym, ciemnością lub odcięciem od Internetu. Dla kogoś innego – kwestie emocji i relacji społecznych i małżeńskich, które ta książka porusza. Tak czy inaczej – gorąco zachęcam.

Andrzej

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(