Czemu przed napisaniem recenzji „Pamiętników Mordbota” Marthy Wells czuję się trochę jak sam Mordbot przed misją ratunkową, poziom sprawności mi spada, a kontrolka oceny ryzyka zaczyna świecić na czerwono? Bo to książki, które jednocześnie mnie zachwyciły… i momentami doprowadzały do szewskiej pasji. To jedna z najbardziej nietypowych i zarazem najlepszych serii science fiction, jakie czytałem. I choć nie brakuje w niej wad, to bez wahania trafia na moją listę ulubionych tytułów.

Seria liczy siedem części – pięć z nich ukazało się już w Polsce nakładem Wydawnictwa MAG. Ze względu na problemy techniczne premiera dwóch ostatnich tomów została przesunięta. Kwestia numeracji może być myląca: tomy wydawane są parami, więc np. pierwszy polski tom zawiera część 1 i 2, drugi – 3 i 4, a trzeci to samodzielna część 5. Części 6 i 7 w angielskim oryginale wydano razem – i właśnie w tej wersji je przeczytałem.

Chronologia jest dość swobodna. Części 1, 3 i 4 tworzą spójną opowieść. Część 2 to osobna historia, do której później pojawiają się tylko drobne odniesienia. Piąta część (najobszerniejsza) rozwija nowy wątek, a siódma jest jej kontynuacją. Część szósta to z kolei niezależna opowieść poboczna. Brzmi skomplikowanie? Może trochę, ale wystarczy czytać wszystko po kolei. Polski czytelnik, sięgając po dostępne już tomy, dostaje zamkniętą historię. Kiedy pojawi się szósta i siódma część – będzie mógł płynnie przejść do dalszych przygód.

Po zhakowaniu swojego modułu kontrolera mogłem zająć się masowymi mordami, ale dotarło do mnie, że mogę korzystać ze wszystkich kanałów rozrywkowych dostępnych przez satelity firmy. Od tego czas minęło dobrze ponad 35 tys. godzin bez przesadnego mordowania, choć być może, zapewne, również nieco poniżej 35 tys. godzin pochłaniania filmów, seriali, książek, sztuki i muzyki. Bardzo nie wychodziło mi bycie bezlitosną maszyną do zabijania.

Cytat – pierwszy akapit książki.

Zacznę od tego, co sprawiało mi trudność. Po pierwsze – polski przekład. Wrażenie chaosu, niezgrabne zdania, literówki. Początkowo byłem zawiedziony jakością edycji, ale po lekturze końcówki serii w oryginale zrozumiałem, że ten „bałagan” wynika ze specyficznej formy narzuconej przez autorkę (ale literówki to już niedoróbka redakcyjna, niestety). Tytułowe „pamiętniki” to w zasadzie zapis myśli i obserwacji Mordbota, prowadzony na gorąco, w trakcie wydarzeń. To nie są przemyślane, poukładane wspomnienia – to strumień świadomości, przerywany refleksjami, emocjami, nagłymi wnioskami. I choć dzięki temu język jest żywy i dynamiczny, to bywa też męczący i nieuporządkowany.

Druga sprawa, która mnie zastanowiła, to kwestia ugrzecznienia języka w wersji polskiej. W wersji angielskiej (czyli w części 6 i 7, bo te czytałem w oryginale) pojawia się spora ilość przekleństw, których w ogóle nie ma w polskim przekładzie wcześniejszych części. Nie jest to w żaden sposób wulgarne i przesadnie częste, dodaje jednak autentyczności opowieści prowadzonej bądź, co bądź przez żołnierza. Brak tak dosadnego języka we wcześniejszych częściach może tłumaczyć fakt, że język, którym posługuje się nasz bohater, nabrał kwiecistości od momentu, kiedy zaczął mieć regularny kontakt ze swoją prawniczką (no bo przecież nawet robot potrzebuje prawnika w korporacyjnym świecie), a to następuje dopiero w części szóstej. Zobaczymy, kiedy wyjdzie polski przekład tych części, czy Mordbot i po polsku zacznie przeklinać.

Kolejny temat – językowy eksperyment z końcówkami czasowników. Mordbot nie ma płci – jako konstrukt pozbawiony organów płciowych, nie wpisuje się w żadne z binarnych określeń. Tłumacz, by to zaznaczyć, zdecydował się na końcówki „-om” (np. „poszłom”). To odważne, ostatnio dość częste, ale też momentami bardzo toporne rozwiązanie. Zdaję sobie sprawę, że płeć Mordbota to nie kwestia identyfikacji – po prostu w języku polskim brakuje naturalnego, neutralnego „ja”. Może się z czasem do tego „-om” przyzwyczaimy – jak do żeńskich form zawodów. Na razie czyta się to dziwnie.

A co sprawia, że mimo wszystko kocham tę serię? Świat i główny bohater!

Świat jest spójny i niepokojąco wiarygodny. To rzeczywistość rządzona przez korporacje, gdzie podróże międzygwiezdne są codziennością, a życie ludzkie ma wartość rynkową. Ochrona? Tylko za odpowiednią opłatą. Ewakuacja z planety? Zależy, jaki pakiet wykupiłeś.

W tym brutalnym świecie poznajemy Mordbota – Jednostkę Ochroniarską, zbudowaną z komponentów organicznych i mechanicznych. Ma nadludzką siłę, broń w przedramionach i zdolność wykonywania kilku zadań naraz. Ale nie ma wolnej woli – jego działania kontroluje wszczepiony moduł. A to – jak łatwo się domyślić – prowadzi do depresji.

Mordbotowi udaje się jednak zhakować swój moduł. Staje się wolny. Ale wolność to też zagrożenie – zbuntowane jednostki postrzegane są jako nieobliczalne. Mordbot z tym stereotypem nie ma nic wspólnego. Przez wszystkie części ani razu nie zabija człowieka – wręcz przeciwnie, stara się unikać przemocy. To nie jest maszyna do zabijania, tylko… no właśnie – kto?

Postać Mordbota to absolutny hit tej serii! Nie świat, nie akcja, tylko właśnie on – ironiczny, introwertyczny, zmęczony ludźmi, ale jednocześnie… szalenie ludzki. Rozbraja szczerością, kąśliwym humorem, celnymi komentarzami i swoją powolną, niełatwą drogą ku emocjonalnej autonomii. Świetnie się to czyta, bo nie jest ani naiwnym optymistą, ani cynicznym twardzielem. Jest sobą – z całym tym rozdarciem między wolnością a odpowiedzialnością.

I ogląda seriale. Dużo seriali. W każdych okolicznościach. Nawet w środku akcji potrafi odpalić kolejny odcinek swojego ulubionego tasiemca. To jego sposób na stres. Te fragmenty są nie tylko zabawne – są też zaskakująco wzruszające.

W drugiej części poznajemy jeszcze jedną ważną postać – DTB, czyli Dupkowaty Transportowiec Badawczy. Nazwę wymyśla oczywiście Mordbot, a prawdziwą poznajemy dopiero później. DTB to statek z osobowością, o ciętym języku i specyficznym poczuciu humoru. Ich relacja – oparta na szorstkiej przyjaźni, zgryźliwym zaufaniu i wspólnej miłości do seriali – to jeden z najlepszych duetów, jakie spotkałem w literaturze SF.

Zakończyłem serię z poczuciem satysfakcji, ale też… niedosytu. Mordbot i DTB utkwili w mojej głowie, a ich historia pewnie jeszcze długo tam zostanie.

Teraz przede mną najtrudniejsza decyzja: czy zaryzykować seans serialu na Apple TV? Boję się rozczarowania – ekranizacje już nieraz zniszczyły mi dobre książkowe wspomnienia. Ale skoro nawet finałowy odcinek pierwszego sezonu zbiera świetne recenzje… może jednak dam mu szansę. Jeśli tak – na pewno podzielę się wrażeniami.

Andrzej

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(