Nawet nie wiecie, jak uwielbiam sytuację, kiedy powieść daje mi znacznie więcej, niż się po niej spodziewam. Tak było z „Ucieczką Apsary” i od razu napiszę Wam, że książkę wydano jako dwa tomy, ale to jest jedna, spójna historia i jeśli planujecie czytanie, to od razu zaopatrzcie się w obie części, bo ta pierwsza kończy się tak, że chce się natychmiast wiedzieć, co się stanie dalej.

No to zaczynamy od szybkiego opowiedzenia Wam, co się w książce dzieje, oczywiście bez zdradzania niczego kluczowego i zabierania Wam przyjemności czytania. Elaman – dziedziczka z dobrego elfiego rodu (złotych elfów, proszę państwa, tych lepszych) ma zacząć studia i wyjechać z rodzinnego domu. Żeby poczuć się lepiej przed nowym etapem życia, zatrzymuje się u wujostwa. Wuj… Ech, pokochacie Saanonisa i jego hedonizm (jego żonę może nieco mniej, bo krzyczy). To właśnie on wpada na pomysł, że młoda elfka powinna zakosztować rozrywek, pijąc i bawiąc się w tawernie, wuj stawia i zapewnia ochronę. Ochrona jednak okazuje się mało profesjonalna i nagle Elaman znajduje się sama w dość podejrzanym przybytku, a pomoc przychodzi z najmniej spodziewanej strony. Pojawia się Czadarama Święte Ostrze, elf nefrytowy (czyli postrzegany jako bardziej dziki, ale są jeszcze elfy szafirowe, ale o nich cicho sza). Powiedzmy, że wspólna konsumpcja napojów alkoholowych prowadzi do bardzo szczerych rozmów o wolności, marzeniach i podejmowaniu decyzji, a później… później Elaman dochodzi do wniosku, że skoro ma zakosztować życia, to zrobi to z nieco większym przytupem, niż zasugerował wuj i pojedzie dalej z Czadaramą, a ten zmierza do stolicy, gdzie ma pewne umówione spotkanie i pewne ważne sprawy do załatwienia. A skoro to Święte Ostrze, to możecie się domyślać, że to nie będzie spotkanie towarzyskie, tylko okazja do użycia miecza i to w sposób dość radykalny. Kiedy promile wietrzeją z głowy, to młoda Elaman myśli głównie, że matka ją zabije (a mamusia ma skłonności do drastycznych ruchów i pełnej furii). Wraca? A skąd! Czadarama zyskał właśnie towarzyszkę na dobre i na złe.

Ta powieść ma warstwy!

Pierwszy tom ma umiarkowane, choć wcale nie powolne tempo akcji i same autorki – Katarzyna Podstawek i Katarzyna Rutkowska – przyznają, że miał pozwolić na skonstruowanie świata, wprowadzenie kluczowych postaci i doprowadzenie nas do takiego momentu, kiedy już wiemy, że ten przysłowiowy taniec z mieczami zacznie się na dobre. I dokładnie to dzieje się w tomie drugim – akcja nabiera szalonego tempa, a my, czytelnicy, zaczynamy w pełni rozumieć, co się dzieje, bo dowiadujemy się sporo o bohaterach, ich historii i motywacjach. A do tego podstępem dostajemy się do pałaców, biegamy po kanałach i ciągle obcinane są jakieś ręce, a dokoła coś wybucha. A do tego autorki naprawdę potrafią kreować bohaterów z krwi, kości i żartu lub fanatyzmu (zależnie od osoby), nawet postacie drugoplanowe bywają tak barwne, że dosłownie czekałam, kiedy pojawią się ponownie i znowu zrobią lub powiedzą coś… niezapomnianego. Sagardon i Gulaba to moi ulubieńcy.

I tu dochodzimy do tego, co mnie w tej powieści zaskoczyło najbardziej i to na dodatek absolutnie pozytywnie. Ta powieść ma warstwy! Po pierwsze to jest po prostu doskonale napisana historia o elfich przygodach, zakochiwaniu się, awanturach i walkach. Spodziewajcie się wielu scen komicznych i tu uprzedzam, że autorki mają dość specyficzne poczucie humoru, parskałam śmiechem często i radośnie.

Ale kiedy zajrzymy nieco głębiej, to okaże się, że mamy oto warstwę drugą – bohaterowie mają swoje przeżycia, są po przejściach i nawet młoda Elaman to nie jest beztroska elfia dziedziczka. Jej matka ma jeden cel – bogactwo i wpływy i nawet jeśli oznacza to wyswatanie córki agresywnemu bogatemu młodzieńcowi albo staremu (oczywiście bogatemu) amatorowi młodych ciał, to jest ok, bo to dla dobra rodziny. Do tego mamusia jest mistrzynią pasywnej agresji i dołowania dziecka zakrawającego na sadyzm. A tatuś? Tatuś topi smutki i poczucie bycia nikim w alkoholu. Czadarama zaczynał swoje życie na społecznych nizinach i to, że stał się Świętym Ostrzem to cud, za który dziękuje swojemu bogu i będzie mu/jej służył do ostatniego tchu. Wuj też ma swoje problemy i pasje. I tu okazuje się, że to jest powieść o życiu, o marzeniach, o definicji wolności i obowiązku, o dorastaniu i odkrywaniu siebie w każdym wieku.

A później możemy zajrzeć jeszcze głębiej – bo trzecia warstwa to już rozważania bardziej społeczne, o niewolnictwie, dyskryminacji, zdradzie i honorze, o rewolucji i jej cenie, o kwestiach nietolerancji i niezrozumienia, o tym, kiedy taniec z mieczem jest etycznie usprawiedliwiony i jaka zbrodnia zasługuje na jaką karę.

I to jest chyba to moje największe pozytywne zaskoczenie, że w zasadzie typowa powieść przygodowa została napisana tak, że skłania do refleksji nad znacznie poważniejszymi tematami. Brawa dla autorek, wielkie.

Czego mi zabrakło? Dość szczególnej rzeczy, bo autorki pełnymi garściami czerpały z mitologii i kultury Indii. Do tego uwielbiają „masala movies”, czyli coś co częściej nazywamy „bollywood”. I używały czasami słów, które są nazwami rzeczy, części garderoby czy budynków, które są obcojęzyczne i zakładały chyba, że one mają tworzyć klimat, a czytelnik domyśli się z kontekstu, co to może być, a jak nie, to nie ma problemu. A ja bym wolała, żeby mi ten kontekst tak nieco bogaciej podsunąć w tekście, tak mimo chodem, żebym była pewna, że jak bohater łapie innego za coś, co ma dziwną nazwę, to to była koszula a nie spodnie. Ale znacie mnie już i wiecie, że ja jestem wielką fanką „uczenia przy okazji”, więc dlatego na takie rzeczy zwracam uwagę.

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(