Pani Celeste Ng. Wiecie, jaką ma nazwę jej profil na Instagramie? „Pronounced_ing”, czyli „wymawiane_ing”. I to jest pierwsza ciekawostka dotycząca autorki. Nie [ng], tylko [ing], [selest ing]. Druga ciekawostka dotyczy jej pochodzenia. Kiedy ja pierwszy raz zobaczyłam jej nazwisko, to jakoś tak naturalnie moje myśli skręciły ku… Afryce i przypisałam panią do tego kontynentu. Dopiero, kiedy spojrzałam na jej zdjęcie, to dotarło do mnie, że pomyliłam się o tysiące kilometrów i mam do czynienia z kimś o azjatyckich korzeniach. Rodzice Celeste, oboje naukowcy, wyemigrowali do USA z Chin w latach ’60 XX wieku. Ona jest już urodzona w Ameryce. Rodzina mieszkała w miastach, gdzie społeczność chińska nie była liczna, często w dzielnicach, gdzie nikogo o takim pochodzeniu nie było. Sama Celeste podkreśla, że chyba każdy Amerykanin chińskiego pochodzenia doświadczył co najmniej nieprzyjemnych sytuacji. Ona sama przyznaje, że nigdy nie była to przemoc fizyczna wobec niej, ale przemoc słowna była częsta i tak dziwne pytania, jak to, jakim cudem tak dobrze mówi po angielsku… Ona… Absolwentka Harvardu.
I tutaj płynnie przejdziemy do jej debiutanckiej powieści „Wszystko, czego wam nie powiedziałam”, bo wydaje się, że Celeste pozbierała doświadczenia swoich rodziców, swoje własne, zapewne znajomych Azjatów mieszkających w Stanach i z nich uformowała bardzo poruszającą opowieść. I jeszcze raz podkreślam, że to debiut. Udany, zauważony, doceniony.
To zdanie z tytułu mógłby powiedzieć każdy z bohaterów tej powieści – „Wszystko, czego wam nie powiedziałam/nie powiedziałem.” I już to czyni powieść wyjątkową, bo nagle okazuje się, że nie ma tu bohaterów drugoplanowych. Każdy z nich jest kluczowy dla tej historii.
3 maja 1977 roku to dzień, kiedy wejdziemy do świata państwa Lee. Jamesa, z pochodzenia Chińczyka i Marilyn – Amerykanki. Ta dziwna, jak na ówczesne czasy para ma trójkę dzieci: Natha, Lydię i Hannah. Ale już pierwsze zdanie z tej powieści zrzuci nam na głowę „bombę”: „Lydia nie żyje. Jeszcze tego jednak nie wiedzą.” Po kilku dniach jej ciało zostanie znalezione na dnie jeziora. Udział osób trzecich, może zabójstwo? W to uwierzy matka. Samobójstwo? Wersja policji. A może nieszczęśliwy wypadek? W to nie wierzy chyba nikt.
Celeste Ng w swoim debiucie zastosuje pomysł na konstrukcję fabuły, który powtórzy później w innych powieściach – najpierw powie nam, co się stało, a później zacznie opowiadać, jak do tego doszło. I tu zaczyna się to, co w tej powieści najważniejsze. I to nie będzie wcale warstwa kryminalna. Owszem, dowiemy się, co się stało z Lydią, jak doszło do jej śmierci. Ale znacznie ważniejsze jest to, że Ng maluje portret relacji rodzinnych. Trudnych, obciążonych innością kulturową, pełnych sprzecznych emocji, dobrych chęci i koszmarnych błędów.
I napiszę Wam bardzo osobiście, że „Wszystko, czego wam nie powiedziałam” czytało mi się momentami koszmarnie trudno. Emocje, jakie się pojawiały, nie pozwalały przejść nad nimi do porządku dziennego. Uwaga! W tej części pojawią się informacje o treści powieści, więc jeśli nie chcecie niczego wiedzieć, to omińcie ten akapit. Po pierwsze mamy ojca, który za wszelką cenę chce być amerykański, a dla swoich dzieci chce tego jeszcze bardziej. Ale wygląd nie pozwala zapomnieć, kim jest, kim są jako rodzina. Czy dlatego tak hołubi Lydię i tak poniża syna? Bo syn za bardzo przypomina mu jego samego? Marilyn ma inny problem – jest kobietą i kiedy marzy o karierze lekarki w latach ’50 XX wieku, to jest jak marzenie ściętej głowy. Ale skoro jej się nie udało, to zrobi wszystko, żeby jej córka miała inne możliwości. Dobre chęci… Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane i Marilyn zgotuje swoją miłością piekło, bo własne porażki i kompleksy przeniesie na córkę. Syn? Jest, tyle. Młodsza córka… Tego nawet nie skomentuję. Dziecko niewidoczne na rodzinnym obrazku. A relacje między mężem i żoną też nie są łatwe i też rzutują na to, jak funkcjonują dzieci.
Kiedy Lydia znika, a później okazuje się, że nie żyje, to rodzina Lee zaczyna odkrywać, że obraz swojej córki, jaki mieli w głowach na co dzień, to jest coś, co sobie wyobrażali, co ona tworzyła, co nie jest w żaden sposób zgodne z prawdą. „Wszystko, czego wam nie powiedziałam”, w przypadku Lydii skutkuje powstaniem maski, pokazywanej innym, noszonej w domu i kryjącej bardzo trudną prawdę. Nath też ma „wszystko, czego wam nie powiedziałem”, ale tutaj czasami lepiej powiedzieć „wszystko, czego nie chcieliście słuchać”. Hannah? – „Wszystko, czego nie chcieliście zauważyć.” Oboje rodzice? „Wszystko, o czym nie rozmawialiśmy” i „wszystko, czego zdecydowaliśmy się nie widzieć i nie wiedzieć”.

Wiele osób po przeczytaniu powieści Celeste Ng wraca do jednego ze słynnych cytatów z Tołstoja, tego o tym, że wszystkie szczęśliwe rodziny są takie same, a każda nieszczęśliwa jest nieszczęśliwa na swój sposób. Ja mam po skończeniu „Wszystko, czego wam nie powiedziałam” poczucie, że akurat rodzinne nieszczęście wybiórczej ślepoty i głuchoty oraz projekcji własnych marzeń i oczekiwań na dzieci nie jest wcale takim rzadkim czy niezwykłym zjawiskiem. I nie ma znaczenia, czy to lata ’70 XX wieku, czy ’20 XXI, to zawsze spowoduje nieszczęście. Celeste Ng pokazuje jednak dobitnie, że jeśli na te problemy nałoży się doświadczanie rasizmu (tak, wiem, że używam mocnego słowa, ale nie mam ochoty na eufemizmy o „inności” i „braku akceptacji”), to zaczyna się robić naprawdę dramatycznie, chociaż to często dramat, który rozgrywa się po cichu.
Ta debiutancka powieść pani Ng jest naprawdę niesamowita. Napisana dość oszczędnym językiem, czasami operująca pojedynczymi obrazami, krótkimi dialogami, a budująca dzięki temu potężne emocje w czytelniku. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna za to, że to tytuł, który został mi polecony przez Was! Inaczej pewnie nadal bym po niego nie sięgnęła. A teraz wiem, że naprawdę było warto.
Aga
Powyższy tekst nie jest efektem współpracy reklamowej. Jest opinią własną, subiektywną i żaden przelew nie miał na nią wpływu.
Grafiki używane w tym wpisie powstały przy pomocy narzędzi AI.
