Marta Kisiel… co ja mam napisać? Kochamy! Uwielbiamy! Za Tereskę i jej kasztanki, za Licho, Bazyla, torebałkę i Diabolo. Ostatnio za opowieści z fińskiej dzielnicy, bo są total-TAK. Za wszystko, co pisuje dla małych i dużych. Nikogo nie powinno zatem dziwić, że nowa powieść „Zapadły pałac” została zakupiona galopem i przeczytana w podobnym tempie.

Autorka sama podkreślała w mediach społecznościowych, że to nie jest opowieść w duchu „Dożywocia” i bohaterów na miarę Bazyla i Licha nie ma. Minus? No, nie. Nie można pisać tylko jednej serii, żeby nie wiem jak uwielbianej przez czytelników. Wiekowo powieść celuje w okolice nastolatków, bohaterowie właśnie zaczynają liceum, ale słuszne jest założenie, że oczytane młodsze dzieci też będą zainteresowane, ale… O „ale” za sekundę. Za to najbardziej spodobało mi się określenie (nie moje, niestety, autorki), że to jest powieść #peselfriendly. Czyli nie jest ważne, co tam w PESELu na początku, powinno się podobać. I potwierdzam, u mnie w PESELu niezłe „vintage”, ale bawiłam się dobrze.

Panią Kisiel kupujemy i czytamy w ciemno. Czy się choć raz zawiedliśmy? Nie! Chociaż tym razem został niedosyt i to nie lekki.

I wracamy do „ale”. „Zapadły pałac” jest powieścią grozy. Nie, nie ma duchów, ale jest naprawdę mrocznie i momentami horrorowato. Dlatego, jeśli ktoś rozważa podsunięcie tego dziecku, a dziecko ma bujną wyobraźnię i po niepokojących opisach żąda światła do spania i asysty w podróżach do łazienki, to lepiej zrezygnować, bo można wywołać lekką czytelniczą traumę.

Już wiecie, że bohaterami są kandydaci do liceum. Żaden z nich nie dostał się do liceum pierwszego wyboru ani nawet drugiego i została im ostatnia szansa. Szkoła zaprasza do końcowego naboru, ale warunkiem jest spędzenie kilku dni na czymś w rodzaju obozu adaptacyjnego, kto się sprawdzi, ten zostanie przyjęty. I tak grupa nastolatków dociera do pałacu, zapadłego, zrujnowanego i budzącego poważne podejrzenia, czy nie jest nawiedzony. Do tego wkoło las, wcale nie wyglądający przyjaźniej, aż się człowiek spodziewa, że mu gdzieś między pniami i mroczną zielenią zamajaczy ciągnący homen. Ale poczytajcie sami, co spotka naszych sympatycznych bohaterów, ale będzie jak na obozie przetrwania i nie ma gwarancji, że nikt nie straci życia.

I tu dochodzimy do tego, co stanowi mocną stronę opowieści – Kisiel sięgnęła głęboko w ludowe opowieści i baśnie, ale w ich mrocznych wersjach. Takie, gdzie za szczęście trzeba oddać wzrok, gdzie Baba Jaga nie jest miłą starszą panią, która okazuje się niegroźna, ma raczej mordercze zamiary, a ropuch jest obleśny, a to tylko mała część panteonu horrorowatych postaci, jakie się pani Kisiel udało umieścić w treści i zapewniam, że te nie są najmocniejsze w odbiorze, bywa straszniej.

I drugi plus – bohaterowie, młodzież różnorodna, z problemami, rodzicami, myślami kotłującymi się w głowie i świadomością, że ich życie wcale nie jest takie beztroskie, jak twierdzą seniorzy, „bo jak będziesz w moim wieku, to będziesz wspominał szkołę jak sielankę”… Przy czym dorosłej autorce udało się „napisać” te nieletnie postacie tak, że są niesamowicie wiarygodne i nie ma się poczucia sztuczności ani w ich zachowaniach, ani wypowiedziach, a uwierzcie, że większość z nich jest mocno charakterna i daleka od pedagogicznego standardu.

To teraz minus, jeden, ale dość mocny. Powieść ma nieco ponad 330 stron, ale powiedzmy sobie szczerze – ma je, dzięki takiemu a nie innemu składowi książki, spora czcionka, spore odstępy między wierszami, spore marginesy. Jakby ścisnąć, pewnie zostałaby połowa (ja przeczytałam całość w jeden wieczór). I tak, wiem, wtedy nie dałoby się zrobić tak bajeranckich zdobień na brzegach, gdyby było znacznie mniej miejsca (tu pokłony dla odpowiedzialnej za całą szatę graficzną Joanny Kenckiej, zrobiła dobrą robotę, a czarno-białe grafiki w środku są genialnie klimatyczne). Jednak nie to boli najbardziej. „Zapadły pałac” z założenia ma być powieściowym cyklem. Jednak ten pierwszy tom kończy się dokładnie w takim miejscu, gdzie w zasadzie nie wyjaśnia się nic. Mało tego, ja miałam wrażenie, że nawet nie udało się jakoś sensownie opisać działania tej dziwnej szkoły, ani dlaczego naszych bohaterów spotkało to, co spotkało. Ot, było mrocznie, przeżyliśmy, ale o co chodziło… To się dowiecie w kolejnym tomie. A moim zdaniem, subiektywnym i na pewno mocno zbudowanym na fundamencie nielubienia takiego zawieszania akcji w próżni, lepiej by było pociągnąć opowieść dalej i niechby rozbrzmiał dzwonek pierwszego września, a nie zostało to wszystko bez jakiegokolwiek zamknięcia i czytelniczego zrozumienia, po co to było.

Nasz domowy wniosek jest taki, że ja przeczytałam, czuję zaciekawienie i potężny niedosyt, a Andrzej zdecydował, że nie będzie w tej chwili zaczynał, poczeka na tom drugi i będzie czytał jako pełniejszą opowieść.

Aga

Jeśli doceniasz to, co robimy i chcesz pomóc nam tworzyć więcej takich treści, postaw nam wirtualną kawę.

To drobny gest, który daje nam wielką motywację. Dzięki!

Co o tym sądzisz?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Brak komentarzy jak do tej pory :(